„Już jesteście częściowo zdegustowani brakiem działań zmierzających ku lepszemu Związkowi o który walczyliście (...) przez kilkanaście lat, (...) jestem ciekaw czy również na kolejnym Zjeździe jakiś baran będzie utrudniał rozpoczęcie w imię jedynych i słusznych argumentów, a chciałem zaznaczyć, że najlepiej się komentuje, (...)  gdy się komentuje z drugiego rzędu.  Szwejku - masz tyle zastrzeżeń do władz. dlaczego nie kandydowałeś do Władz Związku, dlaczego nie kandydowałeś na funkcję Naczelnika" - cytat z głosu w dyskusji na forum Pobudki.

hm. Marek Gajdziński 

Druhu MacS!
Jestem zdziwiony, że Ty, bliski współpracownik Naczelnika, zadajesz mi pytanie dlaczego nie kandydowałem do Władz Związku.

Jestem zdziwiony, ale nie podejrzewam, że w ten sposób uczestniczysz w dalszym ciągu zorganizowanej akcji rozsiewania insynuacji na mój temat. Więc wyjaśniam Tobie, oraz niezorientowanym w historii harcerzom. Byłem gotowy przejąć odpowiedzialność za OHy tak w 2004r jak i 2006r. Wspólnie z wieloma moimi przyjaciółmi doszliśmy jednak do wniosku, że naszej organizacji w tej chwili bardziej potrzebna jest poprawa atmosfery i próba wygaszenia konfliktów niż naprawa narzędzi metodycznych, zmiana profilu kształcenia, tchnięcie życia w wymierające drużyny, itd. Postanowiliśmy nawet za cenę kolejnych dwóch lat marazmu i bylejakości, zbudować fundament zgody, na którym dopiero będzie można coś wspólnie dalej planować. Jak się zapewne domyślasz, moja osoba zupełnie się do tej roli nie nadawała. Szukaliśmy więc kandydata, który będzie mógł być zaakceptowany przez zwaśnione strony i który byłby jednocześnie gwarantem znalezienia jakiegoś kompromisu. Nasz wybór padł na Twojego przyjaciela Michała Sternickiego. Kiedy rozmawialiśmy z Michałem przed wyborami wydawało nam się, że porozumieliśmy się w sprawie naszych oczekiwań, a on nas zapewnił, że ich nie zawiedzie. Jednym z elementów tej „umowy" było to, że ja osobiście, w akcie samoograniczenia zobowiązałem się nie kandydować do żadnych władz ani nie zajmować żadnego eksponowanego stanowiska w Związku. Nie dlatego, że mi się odechciało chcieć, tylko dlatego, że mój wizerunek jaki przez ostanie dwa lata stworzono poprzez planową i dobrze zorganizowaną kampanię oszczerstw i pomówień, mógłby być przeszkodą w realizacji przyjętego priorytetu.  Tak więc Maćku moja nieobecność nie jest ucieczką od odpowiedzialności tylko ofiarą złożoną na ołtarzu zgody. Ale porozumienie, o którym mowa miało i drugi element. Przed Zjazdem byliśmy przekonani, że Michał tego samego oczekuje od rewolucjonistów, którzy przez ostanie lata próbowali przerobić ZHR na swoją modłę. Że kosztem naszej ofiary w cień odejdą na zasadzie „równowagi" także ludzie, którzy byli rozsadnikami amoralnych postaw czyli antywzorami wychowawczymi w organizacji wychowawczej. Bo to właśnie ich metody stały się zarzewiem konfliktu. Dzięki takiemu porozumieniu Michał otrzymał ponad 90 procent głosów, co jest wynikiem chyba niespotykanym w historii ZHR. Sam sobie teraz odpowiedz czy Twój przyjaciel okazał się osobą godną zaufania jakie mu okazaliśmy.

Tyle odpowiedzi na Twoje pytanie zadane wprost.

W Twoim komentarzu jest też pewna insynuacja, której nie mogę pominąć milczeniem. Używając słowa „baran" masz oczywiście mnie na myśli. Otóż to może boleśnie dla Ciebie zabrzmi ale wolę już być baranem niż łajdakiem. A sprawa, która zmusiła mnie do wystąpienia w tak nietypowy sposób, była wynikiem, nie waham się użyć tego słowa, draństwa jakiego dopuścił się jeden z członków poprzedniego Naczelnictwa próbując bezprawnymi metodami, łamiąc nawet postanowienia Sądu Harcerskiego, nie dopuścić do udziału w Zjeździe, trzech delegatów z Mazowsza. Nie dla jakiejś tam czystości regulaminowej tylko ze strachu przed nieuchronnym wyrokiem jakim są demokratyczne wybory, w których poddaje się ocenie i wybiera nowe władze. Bo druh ten doskonale wiedział jak będą głosować ci akurat trzej delegaci i tak samo dobrze wiedział, że jego wynik w tych wyborach wisi na włosku. Niestety, było wielkim zaskoczeniem to, że poprzedni Przewodniczący, człowiek który zapisał niejedną chlubną kartę w historii harcerstwa, umył w tej sprawie ręce, twierdząc, że to nie jego sprawa tylko Sądu i Komisarza Wyborczego, który w swoim uporze  publicznie deklarował, że „ma w głębokim poważaniu wyrok sądu". Otóż  urzędujący Przewodniczący nie miał w tej sytuacji prawa umywać rąk. Tym bardziej, że jednym słowem, a nawet jednym swoim gestem mógł całą tę haniebną sytuację rozwiązać po harcersku. Rozpoczęcie Zjazdu w sytuacji kiedy za drzwiami stało trzech delegatów, którym mimo wyroku sądu odmawiano wydania mandatów, było zaskoczeniem nie tylko dla mnie. Połowa sali stała zaskoczona i przerażona tym co się dzieje. To ja wziąłem na siebie ciężar zamanifestowania niezgody na tolerowanie tego typu praktyk. Dlaczego ja? Bo ja byłem przełożonym tych delegatów i tak traktuję rolę przełożonego w harcerstwie. I jeszcze dlatego, że miałem w sobie dość odwagi cywilnej by chwili gdy zostaliśmy zaskoczeni próbą rozpoczęcia Zjazdu, stanąć twarzą przed Przewodniczącym i poprosić go o to aby wpierw zakończył tę haniebną sytuację. A kiedy on umył ręce, powiedzieć mu wyraźnie NIE MA I NIE BĘDZIE NA TO ZGODY!

Pewnie próbowaliście analizować przyczyny klęski wyborczej. Ciekaw jestem do jakich doszliście wniosków? Sądzę, że stać was było na nieco głębsza refleksję niż taka, że o wyniku wyborów zadecydowali owi trzej dopuszczeni jednak do głosowania delegaci? A może przyczyną porażki było to, że przez dwa lata Przewodniczący tolerował tego typu praktyki jak ta która znalazła uczciwy i braterski finał dopiero w wyniku mojego protestu?  Myślę, że wnioski z tego powinien wyciągnąć również Twój bliski przyjaciel, bo historia, niewiadomo czemu, lubi się powtarzać.   

I jeszcze jedno. Zupełnie inaczej niż Ty, myślę, że Pobudka, czy jakiekolwiek inne publiczne forum, jest znacznie lepszym miejscem na tego typu rozmowę niż szemranie po kątach i obgadywanie ludzi za ich plecami.

hm. Marek  Gajdziński