hm. Paweł Wieczorek KOHUB

Co to ja miałem?... Aha, dobrą pamięć. I nie ja jeden.

Zatem w „miesiącu pamięci narodowej", jak określała listopad PRL-owska propaganda, może dlatego, żeby wybić narodowi z tej pamięci groźne zdanie Wyspiańskiego: „listopad dla Polaków niebezpieczna pora", postanowiłem napisać coś o harcerzach, o których nie pamiętamy.

Nie, spoko, nie będzie o bezimiennych mogiłach, choć i na to pora właściwa. Zbyt właściwa, już wyeksploatowana. Nie będę też przypominał różnych X,Y, Q i D., którzy w minionych latach byli członkami władz pewnej organizacji harcerskiej z namaszczenia innej, nieharcerskiej organizacji, bo o nich rzeczywiście pamiętać nie warto, choć i zapomnieć trudno...

Z wrodzonej skromności chcę napisać o nas, zgredach.

Że co, że już pisałem? Dzięki za przypomnienie. Pisałem, że być harcerzem można dożywotnio, to osobisty wybór sposobu życia - jeśli jest zgodne z Prawem nikt nas nie może naszej harcerskości pozbawić. Pisałem też, że w pewnym wieku należy odwiesić mundur do szafy, starannie zabezpieczając go naftaliną. Podawałem liczne powody - poczynając od tego, jak śmiesznie wyglądają chude nóżki wystające z nogawek mundurowych szortów nad którymi wisi marynarska pierś, poprzez metodyczną zasadę stopniowania trudności, która wymaga, żeby drużynowy awansował na naczelnika, a nie odwrotnie. Kończąc argumentami psychofizycznymi. Człowiek dojrzały, ze swoim naturalnym dystansem do świata i tolerancyjną postawą wobec jego dziwactw nie jest dobrym „przykładem osobistym" dla bezkompromisowego, walczącego nastolatka. Zresztą nie sprosta nastolatkowi w byle podchodach, choćby schodami na trzecie piętro, ani nie wejdzie na drzewo - więc co to za wzór? Nie pisałem od ilu lat życia zaczyna się ów „pewny wiek". Jako człowiek konsekwentnie walczący z regulaminami nie zamierzam tu nikomu nic dyktować, zwłaszcza że znam sześćdziesięciolatków młodszych duchowo, mentalnie, a nawet biologicznie od pokolenia swoich dzieci. Ale generalnie - gdy latka lecą, pora kupić naftalinę.

W tym co wyżej, nie ma logicznej sprzeczności. Harcerzem być, to wcale nie znaczy „pełnić funkcję", tylko służbę. Nawet nie znaczy należeć do organizacji. Niedaleko szukając niżej podpisany, jako harcmistrz w stanie czynnego spoczynku czuje się harcerzem, który niegdyś należał do ZHP, potem do ZHR, a dziś - do siebie i rodziny. Ale zawsze harcerzem. Przynajmniej na razie. Bo jak kiedyś pięknie i mądrze przypomniała druhna Maryla Strzemboszowa, nasze przyrzeczeniowe „całym życiem" nie oznacza „do samej śmierci" tylko całym sobą, pełną piersią, bez ograniczeń.

Ale co zrobić z takimi zgredami jak my? Z organizacji najlepiej ich wymanewrować, zwłaszcza jeśli pchają się na funkcje, które im nie przystoją z wieku i urzędu. O tym też już nie raz pisałem. Bezskutecznie, rzecz jasna, tu opór materii jest znaczny, bo któż dobrowolnie przyzna się, że jest już za stary na cokolwiek, z wyjątkiem może ustępowania miejsca w tramwaju...

Poza trzymaniem zgreda na stanowisku w charakterze okazu w formalinie (przez delikatność nie służę przykładami), obserwuję ostatnimi czasy drugą skrajność. „Babcia na katafalk!" - wołał bohater „Tanga" Mrożka i niekiedy patrzę zdziwiony, jak sobie ZHR funduje dobrowolnie mrożkowy świat. I to w czasach, kiedy babcie bywają bardzo użyteczne, a odepchnięte, stają się uciążliwe i marudne. Albo odlatują do ciepłych krajów na skrzydłach tanich linii lotniczych.

Nie traktujcie proszę tych „babć" dosłownie, ja na przykład nigdy babcią nie będę i do dziadka mi jeszcze daleko, a myślę o sobie podobnych dojrzałych wiekiem harcerzach.

Właśnie. Dokładnie o to mi chodzi - o „harcerzy starszych". Jak ta formacja funkcjonuje w ZHR? Nie wiem, i szczerze przyznam, że guzik mnie to obchodzi. Mam w głębokim poważaniu ewentualne regulaminy drużyn, szczepów czy przeszczepów starszoharcerskich ZHR, gdyż w naturalnym porządku rzeczy większość harcerzy starszych, tu bez cudzysłowu, bo to nie nazwa, tylko określenie stanu faktycznego, do żadnej organizacji harcerskiej po prostu nie należy. Tak jak ja. Niech już będę tym przykładem egocentryka felietonowego. Oczywiście, moje sympatie lokują mnie bliżej ZHR-u, bo z ZHP mnie kiedyś wyrzucono za politykę, a z ZHR nie zdążono, w porę sam ustąpiłem. Pytanie brzmi: co zrobić z takimi ideowymi bezorganizacjowcami (przepraszam za nowotworek lingwistyczny), żeby nie szkodzili, a przeciwnie, byli użyteczni? Zapewne nie mnie odpowiadać, niech zdecydują młodsi i mądrzejsi, ja jedynie podzielę się swoją prywatną opinią. Jest z nami zupełnie inaczej, niż  z „urlopowanymi instruktorami", o których pisze w niniejszej POBUDCE Marabut. Tam zakłada się, że urlopowany kiedyś wróci, więc trzeba mu „zabezpieczyć ciągłość na odcinku" na przykład motywując finansowo i każąc płacić składki. Harcerz starszy, szukając analogii, nie jest urlopowany lecz emerytowany i raczej już nie wróci. Formalne więzy z organizacją są mu niekiedy potrzebne, na przykład jeśli działa w KPH (ale to miejsce nie powinno być zarezerwowane tylko dla harcerzy, również dla całkiem cywilnych rodziców i - jak sama nazwa wskazuje - przyjaciół harcerzy). Dla reszty znacznie ważniejsze są więzi nieformalne, emocjonalne - a te niezwykle łatwo skruszyć, postępując wobec zasłużonych dla harcerstwa seniorów z gracją słonia w składzie porcelany, przeganiając ich z miejsca na miejsce, ustawiając w szyku. Niech każdy sam sobie dopisze przykłady, a niektórzy przy tym łupną się solidnie w pierś.

Są oczywiście tacy, którzy się odepchnąć nie dadzą z wrodzonej bezczelności (znowu na przykład KOHUB), i czy kto chce, czy nie chce w tej lub innej kwaterze wciąż coś piszą, coś redagują. No maniacy po prostu! Na katafalk? A takiego! Mnie tu dobrze, w POBUDCE!

Pożartowałem z tym egocentryzmem, teraz poważniej. Harcerstwo robi wielki błąd, ZAPOMINAJĄC o tych wszystkich, którzy nadal z powodzeniem pełnią służbę, zdjąwszy mundur. Jednorazowe przypomnienie wybranych według niejasnych kryteriów niektórych harcerskich kandydatów do służby w samorządach nie załatwia sprawy. ZAPOMINANIE o harcerzach działających poza harcerstwem powoduje, że w społecznej świadomości utrwala się krzywdzący wizerunek „harcerzyka w krótkich spodenkach" przeprowadzającego staruszkę przez ulicę. Niestety równie krzywdzące dla Ruchu jest ujawnianie afer dokonywanych w sferach politycznych przez osoby siedzące na dwóch stołkach, które nie zdecydowały się munduru zdjąć (patrz artykuły Józefy Hennelowej i Macieja Strzembosza). Widzę tylko jedno dobre wyjście: niech ten, kto robi coś pożytecznego w „dorosłym" życiu, czuje za sobą wsparcie macierzystej organizacji, którą opuścił dla innej służby. Nie będzie go wtedy korcić, by w tej organizacji za wszelką cenę zostawać na jakimś niekoniecznie potrzebnym stanowisku.

A zarazem opinia społeczna nie będzie lokować za życia na katafalku takich harcerzy, jak Kardynał Stefan Wyszyński, Prezydent Ryszard Kaczorowski. Albo jak harcerscy bohaterowie KOR-u, wspominani w dziesiątym numerze POBUDKI..

 

hm Paweł Wieczorek KOHUB