ks. hm. Krzysztof Bojko

W wymownym dniu 13 grudnia 2003 roku rozkazem Naczelnika Harcerzy zostałem zawieszony w prawach i obowiązkach instruktorskich. Rozkaz Naczelnika zabrzmiał dla mnie jak wyrok negujący to wszystko, co do tej pory robiłem dla Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Było to dla mnie tym większym zaskoczeniem, że przecież zawsze starałem się dla organizacji poświęcić to wszystko co we mnie było i jest najlepsze. Na szczęście wyrok Sądu Harcerskiego anulował rozkaz i w dniu 14 lutego 2004 roku zostałem przywrócony w prawach i obowiązkach instruktora ZHR. Przychodzi jednak w tym momencie refleksja: Dlaczego tak się stało?

            Ostatnie kilka lat pracy instruktorskiej były dla mnie bardzo trudne ze względu na wyraźną niechęć struktury organizacyjnej ZHR do tego wszystkiego co robiłem jako instruktor – wychowawca harcerzy. Jest to tym bardziej wymowne, że mechanizmy niechęci niejako nakładają się niemal idealnie na to wszystko co już raz przeżyłem w swoim życiu będąc przez 15 lat w ZHP. Analiza zjawisk jakie zachodzą w Związku prowadzi do wniosku iż trzeba przedstawić obecną rzeczywistość pracy wychowawczej i ukazać procesy jakie się tu dokonują. Mogą być one niebezpieczne dla tożsamości naszej organizacji a szczególnie dla instruktorów, którzy sprawują różne funkcje we władzach począwszy od hufca a na Głównej Kwaterze czy Radzie Naczelnej kończąc. Ukazanie tych problemów ma na celu poprzez analizę sytuacji, diagnozę stanu obecnego, znaleźć rozwiązanie na przyszłość dla ZHR.

            Możliwe, że to co tu przedstawię będzie wywoływało wiele kontrowersji i sprzeciwów. Ale właśnie po to tym się zająłem, by nie doszło znowu do tego, co mnie spotkało w ostatnim czasie.

 

Sens służby dziecku

            Zacznę chyba od sprawy oczywistej ale zarazem najważniejszej. Harcerstwo ma służyć wychowaniu dziecka. Właściwemu wychowaniu, które ma być dopełnieniem wychowania w domu, w szkole, w Kościele. Kiedy z organizacji byli kierowani do rezerwy wbrew ich intencjom kolejni instruktorzy mojego hufca, jednocześnie aktualnie kierujący pracą swoich drużyn, nikt jakoś o tym nie pamiętał. Nikt nie zainteresował się w tym momencie losem harcerzy należących do tych drużyn. Kto miał wówczas nimi się zająć, kto miał się nimi zaopiekować, kto miał ogarnąć ich wychowywaniem tak w ciągu roku jak i podczas wakacji? Instruktorzy kierujący chorągwią mieli w perspektywie jedynie problem instruktora, który nie spełniał ich oczekiwań, nie był im w danym momencie posłuszny, nie realizował tego co wymyślili, często jego samego nie słuchając i nie biorąc pod uwagę jego oczekiwań czy propozycji.

            A te propozycje wynikały wszak z bezpośredniego kontaktu z dzieckiem. Zaistniał więc paradoks. Skierowani do rezerwy instruktorzy kontynuowali i kontynuują swoją pracę dla dobra swoich harcerzy. Komenda Chorągwi zaś twierdzi, że nie istnieją jako wychowawcy w Związku wspomniani drużynowi jak też nie ma drużyn, które wszak były powołane do istnienia rozkazem Hufcowego. Wirtualna rzeczywistość wykreowana w strukturze organizacyjnej przeczy zatem temu co faktycznie istnieje.

            Przy okazji na problem ten można spojrzeć nieco szerzej. Otóż tworzy się często fikcyjne plany, koncepcje mające w teorii stworzyć nowe jednostki organizacyjne, powołuje się różnego rodzaju referaty, wydziały, funkcje, ale zapomina się tak naprawdę o dziecku, o jego wychowaniu, o jego dobru. A to przecież jest podstawa właściwego wychowania.

            Pamiętam jak w imię dobra naszych dzieci sprzeciwialiśmy się demoralizującemu wpływowi struktur organizacyjnych ZHP, które nie przestrzegały Prawa Harcerskiego, które zmuszały do indoktrynacji politycznej, które zakazywały wyznawania wiary. Bywało, że organizowaliśmy nasze działania dla dobra wychowanków,  poza strukturami ZHP, gdyż te robiły wszystko, by nam w tym przeszkodzić. Czyżby zatem teraz doszło do tego, że drużyny kierowane przez zawieszonych w prawach instruktorów, znowu musiały prowadzić swoją działalność poza strukturami ZHR? Wydaje się niestety, że ta sytuacja się powtórzyła. Wspomniani instruktorzy nie mieli możności zorganizowania obozów czy zimowisk dla swoich wychowanków w ramach ZHR. Zorganizowali zatem akcję letnią poza strukturami organizacji, aby ich harcerze mogli doświadczyć tego czemu służymy – wychowania harcerskiego. Doszło do tego, że i ja sam zostałem w związku z tym zawieszony w prawach i obowiązkach instruktorskich, jakoby przez to łamiąc statut organizacji.

            W tym miejscu można zadać bardzo istotne pytanie. Kto komu ma służyć w naszej organizacji? Czy struktura organizacyjna Związku ma służyć harcerzom i instruktorom, czy też ci ostatni mają służyć strukturze?

            Ileż nas kosztowało konfliktów i sporów z instruktorami Komendy Chorągwi ZHR, którym staraliśmy się wyjaśnić, że tak jak my wobec naszych harcerzy i drużyn mamy być dyspozycyjni w hufcu, tak oni muszą być dyspozycyjni wobec nas. Powinni zatem niejako odzwierciedlać w sobie to wszystko, co w nas jest i to do czego zmierzamy oraz to czego pragniemy na „dole”. Okazywało się jednak zazwyczaj, że jest akurat odwrotnie. Instruktorzy ze struktur chorągwianych wymagali od nas byśmy byli dla niej dyspozycyjni. Byśmy stawiali się na różne spotkania, zbiórki, odprawy w miejscu i czasie jaki był im dogodny lecz dla nas stanowił nie lada problem. Nie brano zazwyczaj pod uwagę naszych możliwości i potrzeb. Większość takich spotkań odbywała się w siedzibie Komendy Chorągwi w mieście, do którego wielu z nas miało i po 150 km drogi. Spotkania odbywały się w środku tygodnia w godzinach popołudniowych. Nie mając środków transportu a często środków finansowych, za które trzeba było zapłacić przejazd, bo przecież nikt nam za benzynę czy bilety nie zwracał, trudno było zgodzić się na to by w ten sposób organizowane były dla nas spotkania. Większość instruktorów Komendy Chorągwi (na 10 – ośmiu) mieszkała w tym samym wielkim mieście. Na spotkania Komendy wystarczyło, że mieli do przejechani kilka przystanków tramwajem.

            Funkcjonowanie struktury chorągwianej przywiązane do jednego miejsca było i jest dla nas nie do przyjęcia. Proponowaliśmy często by spotkania Komendy Chorągwi, Komisji Instruktorskiej, odprawy drużynowych itd. odbywały się w naszych środowiskach. Zaczęło się to zmieniać dopiero od niedawna ale wiele jeszcze z tym jest problemów. Wskazywaliśmy też, że właśnie tak funkcjonuje nasz hufiec, rozciągnięty na przestrzeni 150 km. Spotkania, odprawy, zbiorki drużynowych, Kapituła Stopni HO i HR odbywają się w różnych miejscach, zazwyczaj tak, by było to korzystne dla naszych wychowanków.

            Proponowaliśmy też, by Komenda Chorągwi, Komisja Instruktorska odzwierciedlała  ilościowo stan drużyn w Chorągwi.  Jeżeli w chorągwi są dwa hufca i związek drużyn to dlaczego z terenu jednego hufca jest w komendzie chorągwi 8 osób a z drugiego obecnie ani jedna. Podobnie jest z Komisją Stopni Instruktorskich (choć tam mamy obecnie aż jednego instruktora). To zaś powoduje, że hufce nie mające swoich reprezentantów w Komendach czy Komisjach rozwijają swoje własne życie nie oglądając się na władze zwierzchnie, co ponownie może rodzić konflikty i wzajemną niechęć.

            Kto komu służy? Świat widziany okiem wychowawcy zawsze na pierwszym miejscu widzi wychowanka. Struktury organizacyjne są o tyle ważne o ile pomagają mu w wychowywaniu dziecka. Jeżeli przeszkadzają, utrudniają mu pracę, wtedy stara się ich unikać, nie brać pod uwagę w swojej pracy, gdyż to rodzi kłopoty i coraz to nowe problemy. On jest najważniejszym autorytetem dla swoich harcerzy, gdyż jako wzór osobowy im właśnie służy. Gdy takim wychowawcą jest instruktor pełniący określone funkcje w strukturze organizacyjnej, wtedy rzeczywiście służy tym, którzy służą harcerzom. Gdy jednak dla instruktorów mu podległych nie jest w stanie być autorytetem, wzorcem osobowym, gdyż niekiedy jego podwładni przerastają go w byciu autorytetem wychowawczym, wówczas dochodzi do konfliktu i wrogości z jego strony. Nie może on bowiem zaakceptować kogoś, kto znaczy więcej niż on. A tym bardziej, gdy ten ktoś nie waha się wskazać mu jego błędy wychowawcze. Wtedy często autorytet zaczyna być budowany na groźbie, na domaganiu się posłuszeństwa, ślepego zdyscyplinowania nawet wtedy, gdy jest to sprzeczne z dobrem wychowanków. Często w tym momencie nie widzi się także i regulaminów organizacyjnych normujących zasady postępowania w Związku i podejmuje pochopne i nieprzemyślane decyzje.

            Wzorzec osobowy nie buduje się na strukturze organizacyjnej, na funkcji, lecz ta wynika niejako naturalnie z wzorca osobowego. Funkcję podejmują osoby odpowiednie, właściwie do tego przygotowane i wystarczająco doświadczone. Gdy tak nie jest, gdy funkcję obejmują osoby przypadkowe, niedoświadczone (często zbyt młode), nieodpowiednie  zarówno gdy chodzi o umiejętności organizacyjne jak i pedagogiczne, często dlatego, że innych na tę funkcje nie ma, wówczas pojawia się problem tzw. selekcji negatywnej. Zarówno chodzi tu o osobę wybraną jak też i o te, które ona sobie dobierze.  Wystrzega się ona bowiem kogoś kto byłby bardziej odpowiedni od niej. Dobiera sobie pochlebców. Często tych, którzy będą posłuszni jej opinii, nie poważą się na jakąkolwiek krytykę. Gdy jednak pojawiają się obok osoby, które do grona wybrańców nie należą, a mają coś do powiedzenia, co znacznie się różni od tego co mówią pozostali, wówczas stają się oni „persona non grata”, których należy się pozbyć, odsunąć od wpływu na innych, nie bacząc często na to jakie to wywoła konsekwencje.

            Czy strukturę organizacyjną można zmienić? Oczywiście tak. Można to zrobić w dwojaki sposób. Albo zmienić jej myślenie, albo zmienić jej skład. Instruktorzy są wszakże harcerzami będącymi zarówno wychowawcami jak i wychowankami. Wzajemność oddziaływania wychowawczego, co jest jedną z podstawowych zasad metody harcerskiej,  dotyczy przecież także i tych, którzy pełnią w Związku różnorodne funkcje organizacyjne. Tak długo jak są wychowawcami i zarazem wychowankami, tak długo są po prostu harcerzami. Kiedy jednak przestają się poddawać procesowi wychowawczemu, nie chcą być wychowywani, można wtedy stwierdzić, że przestają być harcerzami. A zatem i struktura organizacyjna przestaje wówczas być harcerska. Mogłem to wielokrotnie zauważyć w ZHP, gdy instruktorzy, członkowie struktur, uważali że ich Prawo Harcerskie nie obowiązuje, że są instruktorami a nie harcerzami. Mam nadzieje, że takiego zjawiska mimo wszystko w ZHR-ze nie ma, chociaż niekiedy zaczynam zauważać, że niektórzy instruktorzy ZHR zaczynają zachowywać się podobnie. Są bowiem tacy, którzy uważają, że nie musza być wychowywani, nie muszą poddawać się procesowi doskonalenia.

            Doskonalenie zaś dokonuje się zazwyczaj albo przez to, że rozwija się „dół” – rozwijają się środowiska i wymuszają doskonalenie się struktur. Albo wizję właściwego procesu wychowawczego ma wychowawca, któremu inni instruktorzy podlegają i tę wizję wobec nich realizuje. Ale i on musi mieć odpowiedni sposób rozumienia co znaczy być wychowawcą a zarazem wychowankiem. Gdy tak nie jest wówczas często chce on ślepego posłuszeństwa co często prowadzi do konfliktu i zerwania więzi między nim a podległymi mu środowiskami. Bywa, że swoją władzę widzi jako rozdzielanie funkcji i przywilejów, wybieranie sobie przychylnych a przekreślanie tych, którzy dla niego są niewygodni.

            Można także zmienić strukturę. Można wybrać nowych funkcyjnych, którzy będą odpowiadali oczekiwaniom wychowanków. Pojawia się tu zatem kolejne pytanie. Kto wybiera nowe władze? Odpowiedź jest prosta. Ci, którzy mają do tego prawo, czyli instruktorzy-wychowawcy. Postawię to jednak pytanie kolejne. Czy ci, co wybierają, są rzeczywiście wychowawcami i kogo wychowują? Jakie rzeczywiste funkcje wychowawcze pełnią, kto im podlega, jakie są tego owoce? Obawiam się, że może dojść do sytuacji iż takich ludzi w naszej organizacji będzie coraz mniej. Może się bowiem okazać, że tacy będą w mniejszości. Czy czasem nie stanie się tak, że wybierać będą jedynie ci, którzy poprzez dotychczasowych funkcyjnych zostali dopuszczeni do pełnienia funkcji instruktorskich. Mogą to być bowiem ci, którzy są posłuszni strukturze organizacyjnej i jednocześnie starają się to pogodzić z interesem wychowawczym swoich wychowanków. Ale wydaje się, że to może być coraz trudniejsze. Warto zapytać, ilu obecnych drużynowych ma stopnie instruktorskie. Rozziew między oczekiwaniami wychowanków a oczekiwaniami struktury organizacyjnej niekiedy powoduje, że albo ktoś taki ucieka od wychowanków w wyższe funkcje w strukturze związku, albo też odsuwa się od tejże struktury i koncentruje się na swoich harcerzach, co spycha go niejako na margines udziału w decyzjach dotyczących kierowania organizacją czy to w Chorągwiach czy na gruncie centralnym.

            Powoduje to często, że struktura organizacyjna staje się samowystarczalna i tak naprawdę dla jej funkcjonowania harcerzy jej nie potrzeba. Sama sobie wówczas zaczyna wystarczać nieustannie się przeobrażając i reorganizując, wymieniając się funkcjami, tworząc nowe stanowiska, referaty i wydziały. Niewiele to jednak zmienia, gdy chodzi o rzeczywisty wpływ na środowiska. Przejawem typowym dla tego zjawiska jest to, że w gronie instruktorów coraz więcej jest różnych osób, które pełnią niezmiernie ważne funkcje, a coraz mniej jest zwykłych (a może tak niezwykłych) drużynowych. Tak było i jest w ZHP. Czy tak jest w ZHR-ze? Niech każdy sam sobie na to pytanie odpowie.

            Ta samowystarczalność struktury, czy też samozadowolenie, jakie z tego wynika jest jednak w tym miejscu bardzo krótkowzroczne. Naturalny odsiew z grona instruktorów powoduje, że „ławka rezerwowych” jest coraz krótsza, że ilość funkcji spadających na „ważnych” instruktorów jest coraz większa. Zaczyna brakować odpowiednio przygotowanych ludzi do pełnienia odpowiednich dla nich funkcji. Pojawia się wtedy problem „łapanki” na funkcje i to już nie tylko na te najważniejsze jak np. komendanta chorągwi (ilu jest w Polsce p.o. komendantów chorągwi) ale i na inne funkcje w strukturze organizacyjnej Związku. Zaczyna się wówczas, niejako z musu, masowa produkcja instruktorów w stopniu przewodnika, aby nadrobić braki, by był ciągle nowy potencjał ludzi, z których może wyrosną następcy. Często jednak ich poziom już nie tylko instruktorski ale i harcerski jest coraz niższy. Dlatego też bardzo wielu szybko znika z horyzontu organizacji. Ten sam problem pojawia się wśród podharcmistrzów a może i harcmistrzów. I tak to szaleńcze koło narasta i kręci się coraz szybciej. Brak instruktorów powoduje, że mianuje się takich, którzy do danej funkcji się nie nadają i tym samym poziom ich pracy coraz bardziej się obniża. Wymagania wychowawcze stają się fikcję opartą często jedynie na obietnicach i słowach bez pokrycia. Bywa też, że mianuje się przewodników a nawet podharcmistrzów, którzy nigdy nie odbyli żadnego kursu instruktorskiego a tym samym także nie prowadzili zajęć na kursach dla drużynowych czy dla przyszłych przewodników. Ilu jest wśród nich takich, którzy nigdy nie prowadzili żadnej drużyny harcerskiej czy zuchowej.

            Takie zjawisko prowadzi do upadku organizacji, do utraty rozumienia czym jest wychowanie harcerskie. Dotyczy to szczególnie tych instruktorów, którzy wchodzą w struktury organizacyjne. Mogłem się o tym przekonać podczas mojej działalności w ZHP w latach 1973-1989. Zadaję sobie dzisiaj pytanie, czy czasem nie zaczyna pojawiać się to zjawisko i w naszym Związku. Instruktorzy tworzący strukturę władzy przestają być zastępem, czy drużyną przyjaciół wzajemnie za siebie odpowiedzialnych a stają się grupą ludzi podzielonych między sobą na układy, koterie, grupy nacisku czy partie. Walka o wpływy, o stanowiska a niekiedy i o dostęp do środków finansowych staje się motorem działania. Zamknięta klika nie chce wtedy dopuszczać do siebie obcych, którzy mogliby się zbyt wiele dowiedzieć, którzy by coś wynieśli z tych informacji na zewnątrz. Eliminuje się zatem tych, którzy widzieliby swoją rolę jako reprezentantów środowisk a akceptuje tych, którzy by reprezentowali interesy struktury organizacyjnej w środowiskach. Taka sytuacja może wywołać konflikty zarówno między instruktorami ze środowisk wchodzącymi w skład struktur a tymi, którzy są w strukturach niejako odgórnie, jak też między tymi instruktorami, którzy pochodzą ze środowisk i zaakceptowali interes struktury a pozostałymi instruktorami w środowiskach, którzy do żadnych władz nie weszli. Niekiedy kończy się to ich rezygnacją z funkcji czy to w Komendzie Chorągwi czy w Hufcu, niekiedy kończy się ich odejściem z organizacji, gdy z tym całym problemem nie umieją sobie poradzić.

            Ten problem musi jednak zostać jakoś rozwiązany. Wydaje się, że odpowiedzią na niego staje się powtórne odpowiedzenie sobie na pytanie, kto tak naprawdę komu służy.

 

Pluralizm czy monopol

            Czy harcerstwo jest jedno, czy też jest wiele harcerstw? Wielokrotnie dyskutowaliśmy w przeszłości, choć ostatnio mówi się o tym rzadziej, że jest jeden ruch harcerski lecz wiele form działania ruchu, które przejawiają się w wielu różnych organizacjach. Mówiliśmy kiedyś, gdy działaliśmy w ZHP, że zewnętrznie narzucony monopol organizacji jest czymś sztucznym i złym, gdyż ogranicza w swojej formie działanie ruchu. Dlatego też, gdy tylko przyszła taka możliwość, to powstało wiele organizacji, wiele form ruchu harcerskiego. Można też stwierdzić, iż formy te były, i chyba są, bardziej lub mniej odległe od istoty ruchu, lecz nigdy z ruchem nie były i nie są tożsame. Nie wszyscy to rozumieją. Wielość form organizacyjnych nie przeszkadza jednak jedności ruchu harcerskiego, który zawiera się w procesie wychowawczym, jakiemu poddany jest człowiek. Może się też okazać, że forma organizacyjna niewiele ma wspólnego z harcerstwem, o czym mogliśmy się przekonać choćby za czasów PRL-u w ZHP.

            Co jest istotą jedności w ruchu harcerskim, w procesie wychowawczym, jakiemu podlega wychowanek? Jest nią tożsamość ideowa oraz cel do jakiego dąży harcerstwo w oparciu o zasady personalizmu Chrześcijańskiego. W jaki sposób ten cel osiągnąć? Sposobem jest metoda, czyli system realizacji celu. Ta metoda ma jednak swoje różnorodne uwarunkowania zarówno środowiskowe jak i osobowościowe (płeć, wiek itd.). Dlatego też w organizacji mamy zuchy, harcerzy, wędrowników, harcerzy starszych, dlatego też w ZHR-ze osobna jest Organizacja Harcerek i osobna Organizacja Harcerzy. Wielość rozwiązań programowych, które określają sposób realizacji metody odpowiednio do różnych warstw rozwoju osobowości, różnych środowisk (wsi, miast, drużyn, hufców, chorągwi) sprawia, że wiele jest koncepcji, propozycji, rozwiązań, jakie należałoby tu zastosować. Fatalnym zjawiskiem jest jednak sytuacja, gdy organizacja stara się narzucić jeden program, jeden monolit programowy a zatem mieć monopol na racje programowe.

Jedność organizacyjna wyrażona w statucie i regulaminach jest szkieletem formalnym dla organizacji, w którym różnorodność programowa musi się zmieścić. Gdy ten szkielet jest jednak nieprzystający  do rzeczywistości ruchu harcerskiego, do realizacji celu wychowawczego, wówczas musi on być zmieniony. I tak się rzeczywiście dzieje. Gdy jednak programy proponowane w Związku nie mieszczą się zarówno w strukturze formalnej (statut, regulaminy) a co gorsza w zasadach obowiązujących w ruchu harcerskim, czyli są sprzeczne z celem wychowawczym harcerstwa, wówczas stają się niebezpieczne i oczywiście nie do przyjęcia dla środowisk harcerskich.

Trzeba zatem umieć tworzyć programy proponowane w organizacji. Trzeba też uznawać możliwość pluralizmu programowego w ZHR. Źle jest, gdy eliminuje się różnorodność programową na rzecz jednej, narzuconej z góry. Tym gorzej jest, gdy ta jedna koncepcja programowa nie dość, że narzucona to jeszcze okazać się może sprzeczna zarówno z zasadami ruchu harcerskiego jak też z regulaminami obowiązującymi w organizacji. Tak niestety było z programem „Rozwój” stworzonym i narzuconym przez Główną Kwaterę Harcerzy.

Zazwyczaj też w dążeniu struktur organizacji do monopolizacji programowej dochodzi do zjawiska tzw. fikcji programowe, gdy tworzy się programy martwe, nieprzystające do potrzeb środowisk, które nikomu do niczego się nie przydają. Na dodatek powstają wówczas kolejne fikcyjne sprawozdania z kolejnych fikcyjnych działań w organizacji. Nie przystające do rzeczywistości programy są zazwyczaj ignorowane na „dołach”. Kiedy jednak często te „doły” proponują swoje koncepcje programowe, by je szerzej rozpowszechnić, by doświadczenia środowisk stały się propozycją dostępną dla innych, wówczas są one niejednokrotnie negowane i ignorowane. Przekreśla się ich wartość, odrzuca „z zasady”, bo mogą one zakłócić fikcyjny porządek programowy tworzony odgórnie. Można się było o tym przekonać wielokrotnie w ZHP, ale niestety można się było o tym również przekonać kilkakrotnie ostatnio w ZHR-ze. Kiedy nasze propozycje programowe zostały przekazane do Komendy Chorągwi, czy też do Głównej Kwatery, zostały one odrzucone. I chociaż były odpowiedzią „dołów” harcerskich i instruktorskich na wytyczne Głównej Kwatery to jednak Komenda Chorągwi w strachu przed narażeniem się Naczelnikowi, zanegowała program i stworzyła drugą wersję, będącą bezwartościowym wychowawczo zbiorem propozycji, które nic właściwie nie wnosiły. Nasz program ukazujący błędność koncepcji Głównej Kwatery sprzecznej z Zarysem Programu Wychowawczego Związku nie został jednak uznany za dobry przez strukturę organizacyjna nam zwierzchnią. Nie znalazł się on oczywiście w programie „Rozwój”, co może w obecnej sytuacji wyszło nam i na dobre.

Negacja oddolnych propozycji programowych ma oprócz tego jeszcze inne, o wiele bardziej groźne konsekwencje. Monopol programowy nie toleruje nie tylko innych programów ale też często i ludzi, którzy te programy tworzą. Mogliśmy się o tym przekonać w ostatnim czasie kilkakrotnie. Instruktor, który opracował odmienną koncepcję programu kształcenia od tej, która została stworzona w Chorągwianej Szkole Instruktorskiej odszedł z ChSI jednocześnie wskazując na błędy programowe, jakie w programie Szkoły się znalazły. Jego odejście spowodowało jawną niechęć ze strony szefa ChSI, który od tej pory negował wszelkie poczynania tego instruktora na gruncie kształceniowym, choć efekty jego działań były ewidentne. Gdy tenże instruktor został wybrany hufcowym, a w międzyczasie szef ChSI został p.o. Komendanta Chorągwi, wówczas ten ostatni nie zgodził się, by nasz hufcowy pomimo wybrania go przez instruktorów hufca, pełnił tę funkcję. Sprawa oparła się o Naczelnika. Uzgodniono stanowiska. Niedługo, jednak hufcowy pełnił swoją funkcję. Oskarżenia, ingerowanie w wewnętrzne sprawy hufca za plecami hufcowego przez p.o. Komendanta Chorągwi doprowadziły do usunięcia zaledwie po czterech miesiącach przez Naczelnika tego instruktora z funkcji hufcowego i zakazania mu działalności wychowawczej w hufcu. Miesiąc później p.o. Komendanta Chorągwi usunął go z organizacji deklarując oficjalnie, że nigdy nie zgodzi się aby ten kiedykolwiek wrócił do Związku.

Nie szukając daleko mogę za przykład wziąć i samego siebie. Śmiem twierdzić, że moje zawieszenie w prawach i obowiązkach instruktorskich było tak naprawdę skutkiem mego krytycznego komentarza programu „Rozwój” oraz negatywnej oceny prowadzących grupę „Tożsamość” reprezentujących Główną Kwaterę Harcerzy podczas ostatniego Zjazdu Programowego ZHR w Poznaniu.

Monopolistyczna władza nie lubi krytyki. Nie dyskutuje. Pozbywa się każdego, kto jej nie pasuje, choćby reprezentował sobą wysoki poziom instruktorski a efekty jego działań były wymierne. Władzy w tym momencie nie interesują wychowankowie i to czy programy proponowane przez instruktorów przynoszą efekty, gdyż takie programy mogą okazać się niebezpieczne. Tam bowiem gdzie są one realizowane wbrew narzuconym odgórnie, może się okazać iż wychowanie prowadzone w zgodzie z nimi przez wychowawców jest skuteczne a tym samym powstają nowe szeregi tych, którzy do tych instruktorów mają szacunek a nie do władzy, która na nich w tym momencie nie ma żadnego wpływu.

Tragedia wielu programów powstających w organizacji może być to, że tworzone są one przez ludzi zupełnie do tego nieprzygotowanych. Ich „radosna twórczość” oparta jedynie na tym, co im w danym momencie przyjdzie do głowy, a nie uwzględniająca mądrości i doświadczeń nabytych w realizacji programów już wcześniej napisanych lub też nie biorąca pod uwagę zasad wychowawczych obowiązujących w pedagogice lub w dorobku programowym poprzednich pokoleń instruktorów, może przynieść opłakane efekty. Powstają wówczas różne „potworki” programowe, których nikt nie chce i nie może realizować. Tym jest to groźniejsze, gdy władze organizacji domagają się ich realizacji. Mogłem się również wielokrotnie przekonać, że autorzy różnych absurdalnych programów sami nie rozumieją pojęć, których używają. Tworzą słowa wytrychy, sformułowania ideologiczne, których nikt, kto myśli logicznie, nie jest w stanie pojąć. Jednocześnie pojawia się trend, by unikać tych, którzy rzeczywiście mogą mieć coś do powiedzenia. Nie konsultuje się propozycji programowych z fachowcami, choćby np. odnośnie kwestii religijnych. Piszą to zatem amatorzy i gdy ktoś z fachowców weźmie do ręki taki materiał i zacznie go krytykować, wówczas okazuje się być dla twórców programów wrogiem. Nikt wówczas nie myśli o tym, że mógłby on pomóc, że można by go zaangażować do współpracy, włączyć go do właściwego budowania programów czy też nowych propozycji regulaminów.

Zaiste tragikomiczna była sytuacja, gdy Rada Duszpasterska  Związku pod kierownictwem Naczelnego Kapelana opracowała propozycję trzyletniego programu duszpasterskiego dla organizacji w zgodzie z Programem Duszpasterskim opracowanym przez Konferencję Episkopatu Polski, a w tym samym czasie Główna Kwatera Harcerzy wydała swój program wychowania religijnego bez jakiejkolwiek konsultacji z Kapelanem Naczelnym. Program ten pełen był błędów i sprzeczności.

Wydawałoby się, że w gronie instruktorów Głównej Kwatery Harcerzy powinni być ludzie doświadczeni i pewni gdy chodzi o wizję prowadzenia organizacji. Tak jednak, jak się okazuje, chyba nie jest. Są to bardzo młodzi ludzie, bez doświadczenia instruktorskiego. Podobna sytuacja występuje także w Komendach Chorągwi. Mogłem się o tym przekonać choćby przy analizie propozycji regulaminu stopni instruktorskich opracowanego przez Główną Kwaterę. Twórcy regulaminu stopni instruktorskich nie umieją rozróżnić stopni instruktorskich od harcerskich. Nie rozumieją właściwie kim jest instruktor i co znaczy być wychowawcą. Bełkot programowy jaki się z tych sformułowań wyłania jest porażający.

Problem braku kompetencji tworzących programy wynika, jak myślę, z braku doświadczeń wychowawczych. Te doświadczenia są konieczne aby program był realny i konkretny. A zatem kto poważa się na tworzenie planu pracy drużyny musi być drużynowym. Kto chce stworzyć plan pracy hufca musi mieć za sobą planowanie w drużynie i zarazem uznawać to co proponowane jest w innych drużynach wchodzących w skład hufca. Kto chce tworzyć plan pracy chorągwi musi mieć za sobą doświadczenia programowe drużynowego i hufcowego aby realnie oceniał możliwości programowe chorągwi. Kto zaś chce tworzyć program dla organizacji musi znać podstawy budowania programów drużyn, hufców i chorągwi z uwzględnieniem zróżnicowania i odmienności tak różnych przecież środowisk harcerskich w całej Polsce. Można więc powiedzieć, że prowadzenie określonych jednostek organizacyjnych w Związku wymaga zwiększonych doświadczeń wychowawczych, aby coraz odpowiedzialniej tworzyć adekwatne programy wychowawcze w ZHR-ze. Wydaje mi się, że obecnie jest akurat na odwrót.

Im wyższa struktura organizacyjna tym młodsi i mniej doświadczeni instruktorzy. Dlaczego tak się dzieje o tym jeszcze powiem. Tu chciałbym zwrócić uwagę na zjawisko mi najbliższe. Moimi drużynowymi kieruje komenda hufca, w skład której wchodzą instruktorzy, gdzie średnia wieku wynosi kilka lat powyżej trzydziestu. Połowa to bardzo młodzi ludzie, nasi wychowankowie, połowa to osoby dojrzałe wiekowo, bo już po czterdziestce. Gdy chodzi o naszą chorągiew to średnia wieku komendy jest dużo niższa. Komendant Chorągwi ma 27 lat. Pozostali instruktorzy bywa, że są i od niego dużo młodsi. Nie znam dat urodzin instruktorów Głównej Kwatery Harcerzy ale z obserwacji wnioskuję, że Naczelnik nie ma jeszcze lat czterdziestu a członkowie Głównej Kwatery to w większości instruktorzy w wieku ok. 25 lat. Mogłem się o tym przekonać podczas ostatniego Zjazdu Programowego w Poznaniu, gdy ci młodzi ludzie prowadzili bardzo trudną grupę dyskusyjną „Tożsamość” i zupełnie się w niej pogubili, gdyż poziom ich wiedzy i doświadczeń nie przystawał zupełnie do poziomu dyskusji.

Problem braku doświadczeń osób kierujących strukturami organizacyjnymi ZHR przekłada się niestety na złą kondycje programową organizacji. Z jednej strony powstają programy niedojrzałe i błędne, promowane centralnie i narzucane z góry. Z drugiej eliminowane są propozycje oddolne wynikające z potrzeb i doświadczeń środowisk. W ten oto sposób dochodzi do tego samego zjawiska monopolizacji programowej, jaką mogliśmy wielokrotnie doświadczyć w ZHP. ZHP-iejemy moi drodzy i to w bardzo szybkim tempie.

 

Kształcenie – kadra instruktorska

Czymże jest kształcenie w harcerstwie? To nieustanny rozwój osobowości, który ogarnia jej wszystkie sfery i dzieje się permanentnie od chwili gdy mały człowiek staje się harcerzem aż do momentu, gdy nim być przestaje. Ta może niezbyt precyzyjna formuła chce jednak podkreślić to, że wychowywani są wszyscy – i mały harcerz i dojrzały instruktor. Nie są kształceniem jedynie odizolowane od normalnej pracy harcerskiej kursy czy obozy kształceniowe, lecz wszystko co wiąże się z wychowywaniem harcerza. Kształcenie zatem rozpoczyna się w zastępie i drużynie w chwili gdy chłopiec staje się jej członkiem. Prowadzone jest przez okrągły rok. Przychodzi jednak chwila, gdy powierza mu się odpowiedzialność za innych. Gdy poziom jego osobowości określony m. in. przez zdobyte stopnie i sprawności pozwala mu podjąć funkcję zastępowego, a potem przybocznego i w końcu drużynowego, wtedy też konieczne są do podjęcia specjalne działania wychowawcze, które pozwolą mu odpowiedzialnie podjąć powierzone zadanie. Wiąże się to zatem z konfrontacją jego pracy z innymi zastępowymi, z innymi drużynowymi. Dlatego też potrzebne są tu działania kształceniowe ze strony hufca, gdyż sam drużynowy już tutaj nie wystarcza. Od kilku lat prowadzimy pracę z zastępowymi w ramach drużyny zastępowych w hufcu, która spotyka się raz na dwa miesiące. Podsumowaniem pracy rocznej dla zastępowych jest wakacyjny kurs kadr drużyn odbywający się w formie obozu wędrownego. Podobnie ma się sprawa z młodymi adeptami na funkcje drużynowych, którzy spotykają się w ciągu roku na zbiórkach wodzów drużyn, jako zastęp, który podczas wakacji także uczestniczy w kursie kadr drużyn często prowadząc zajęcia z młodszymi i przygotowując się do objęcia funkcji drużynowych.

Ten system kształcenia, sprawdzony przez lata, wydaje się oczywisty i pewny. Okazuje się jednak, że nie zawsze. Na szczęście regulamin hufca zapewnia nam możliwość organizowania kursów zastępowych, funkcyjnych do drużynowych włącznie. Gdyby tak nie było to musielibyśmy się podporządkować trendowi obowiązującemu od lat w naszej chorągwi. Kursy zastępowych, funkcyjnych, drużynowych i instruktorów organizowane były bowiem przez Komendę Chorągwi, czy jak kto woli przez Chorągwianą Szkołę Instruktorską. Zbierano więc chętnych z całej chorągwi na kilka dni, organizowano wykłady i przez kilkanaście godzin robiono im kurs. No i funkcyjni byli gotowi. Nadawano patenty i taki mianowany zastępowy czy drużynowy wracał do swego środowiska, by robić harcerstwo. Co z tego wynikało – lepiej nie mówić.

Było to dla nas szokujące, że Chorągwiana Szkoła Instruktorska nie dość, że w ten sposób organizowała kursy dla zastępowych czy drużynowych ale tak organizowała także kursy instruktorskie – przewodnikowskie i podharcmistrzowskie (np. w formie kilkudniowej wycieczki zagranicznej). Kursy zatem były dla niektórych pewną formalnością, na którą też i niektórych nie było stać. Co więcej próbowano organizować kursy dla instruktorów prowadzone przez osoby z poza harcerstwa w formie wykładów o biznesie czy marketingu.

Nie chcieliśmy się na to zgodzić. Nasi instruktorzy początkowo zostali wysłani na kursy do innych chorągwi. W kolejnym roku próbowaliśmy zorganizować sami kurs przewodnikowski w formie obozu „wigierskiego”. Pod dużymi zastrzeżeniami ze strony Chorągwianej Szkoły Instruktorskiej otrzymaliśmy na to pozwolenie zwłaszcza że wykładowcami byli najwybitniejsi instruktorzy ZHR (w tym dwóch byłych Przewodniczących ZHR i członkowie Głównych Kwater, jak tez instruktorka ZHR – będąca w tym czasie Dyrektorem Departamentu Ministerstwa Edukacji). Kurs oceniony był przez wszystkich bardzo wysoko. Jednak wizytacja Komendy Chorągwi i Chorągwianej Szkoły Instruktorskiej oceniła go bardzo negatywnie, wymawiając się później, że wcale go nie potwierdziła formalnie i uznała go za nielegalny. Kurs odbył się i przyniósł swoje owoce tak dla hufca jak i myślę dla całej chorągwi, choćby w tym, że kolejne kursy instruktorskie w Chorągwi znacznie wydłużyły swoją formułę, choć do tej pory nie stać jednak chorągwi na zorganizowanie go w formie obozu.

Mając świadomość odpowiedzialności za poziom naszych przyszłych instruktorów nie chcieliśmy jednak wysyłać naszych kandydatów na kursy chorągwiane, które według nas nie spełniały naszych minimów programowych. Dlatego też posyłaliśmy naszych instruktorów do innych chorągwi. Komendant chorągwi zapowiedział jednak, że udziału naszych harcerzy w kursach z innych chorągwi nie potwierdzi, gdyż według niego mogą oni brać udział tylko w kursach organizowanych przez naszą chorągiew. Tym samym Chorągwiana Szkoła Instruktorska nabyła monopol na kształcenie przyszłych instruktorów w naszych środowiskach.

Kształcenie instruktorów, które nie korzysta z szerszych możliwości wymiany doświadczeń, ograniczone do zamkniętego grona osób (choć i to zmieniło się ostatnio w naszej chorągwi, gdy pojawiła się współpraca z chorągwią sąsiednią) powoduje obniżenie poziomu przygotowania instruktora do pracy wychowawczej. Potrzeba zatem szerszej wizji, kontaktów z wieloma środowiskami instruktorskimi. „Produkcja” przewodników, o której wspominałem wcześniej, zmusza do działań płytkich, niewymagających wiele. Braki instruktorów w choragwiach i w hufcach prowadziły niekiedy do działań, które uderzały zarówno w poziom wychowawców jak też rozbijały system kształcenia w hufcach. Problem tkwi zatem także w Komisjach Instruktorskich jak też w kapitułach HO i HR.

Poczynając od tych ostatnich i analizując próby na stopnie, można się przekonać, że nie uwzględnia się w nich często indywidualnego podejścia do człowieka, jego formacji osobowościowej. Gdy natomiast bierze się pod uwagę stopnie instruktorskie dochodzi do sytuacji, gdy nadaje się stopnie harcerzom nie mającym niekiedy żadnych kursów instruktorskich. Ponadto zdarzało się, że Komisja Instruktorska otwierała i zamykała próby na stopnie bez wiedzy i zgody hufcowego.

Obniżenie poziomu kształcenia powoduje także szybkie opuszczanie młodych instruktorów z grona instruktorskiego. Nie są oni bowiem w stanie podołać rzeczywistym wymaganiom wychowawczym. Zniechęcają się tym bardziej, że i grono wychowawców nie jest w stanie im pomóc, gdyż i oni nie mają wymaganych predyspozycji i doświadczeń wychowawczych. I tak koło się zamyka. Wielu młodych odchodzi. Nie tworzy środowiska instruktorskiego, w którym istniałyby autorytety będące w stanie podołać roli opiekunów i wychowawców tych dopiero wchodzących w grono instruktorów.

Kilka lat temu jeden z najbardziej zasłużonych instruktorów w naszej chorągwi stwierdził w rozmowie ze mną, że starzy nie powinni przeszkadzać młodym w działaniu. Niech młodzi robią to co chcą i tak uczą się i dojrzewają do odpowiedzialności. Nie zgodziłem się z nim. Stwierdziłem, że każdy, a szczególnie młody instruktor, potrzebuje wzorca, autorytetu, kogoś komu będzie się mógł zwierzyć czy poradzić odnośnie swoich kłopotów czy problemów. I tacy instruktorzy konieczni są w organizacji aby ta mogła właściwie funkcjonować i się rozwijać. Wspomniany instruktor konsekwentnie podważa jednak autorytet kogokolwiek oprócz oczywiście siebie. Ostatnio zaś podczas spotkania instruktorskiego, gdzie roztrząsany był problem konfliktu między instruktorami młodymi a starszymi, będącymi podwładnymi tych młodych, wyraził publicznie opinię, że starszych instruktorów, którzy mają zastrzeżenia do pracy swoich przełożonych należy jak najszybciej usunąć z organizacji.

Brak autorytetów w organizacji wpływa bardzo negatywnie na poziom już nie tylko wychowawczy ale i moralny środowiska. Zaczynają się pojawiać problemy z przestrzeganiem 10 punktu Prawa Harcerskiego (szczególnie pierwszej jego części). Niektórzy posuwają się do nieuczciwości finansowych a nawet do nieodpowiedzialności za swoich wychowanków, co skończyło się przed kilku laty śmiercią jednego z harcerzy.

Odejście młodych instruktorów z organizacji wiąże się zazwyczaj z podjęciem pracy zawodowej i założeniem rodziny. Pozostaje niewielu, którzy zdobywszy wyższe stopnie instruktorskie dźwigają brzemię wielu funkcji, szarpiąc się jednocześnie z nadmiarem obowiązków rodzinnych, zawodowych czy społecznych. To zaś często kończy się zaniedbaniem któregoś z nich. Nie mając jeszcze wysokiego prestiżu społecznego, często z racji młodego wieku, zderzają się na każdym kroku z lekceważeniem różnych instytucji społecznych czy państwowych. Nie potrafią jednocześnie zaradzić wszystkiemu.

Każda krytyka, czy kwestionowanie ich decyzji, wzbudza nieproporcjonalny gniew i obawę o utratę stanowiska, które przecież podnosi ich prestiż w oczach innych. Trudno być w takim wieku wychowawcą dla instruktorów, szczególnie gdy wielu z nich jest dużo starszych od niego. Kiedy więc pojawia się ktoś o większym doświadczeniu czy autorytecie, szczególnie na „dołach”, staje się on automatycznie zagrożeniem dla jego funkcji, dla autorytetu sprawowanej przez niego władzy. Ta sytuacja jest niestety dosyć częsta w naszej organizacji. Jak temu zaradzić?

Wydaje się, że musi się zmienić gruntownie opcja wychowawcza w Związku. Trzeba przyjąć, jako naturalny, proces odchodzenia z organizacji na kilka lat młodych instruktorów, aby ułożyli sobie życie rodzinne i zawodowe a następnie, po kilku latach, wrócili do organizacji posiadając już życiowe doświadczenie, prestiż społeczny, odpowiednie wykształcenie, unormowane życie rodzinne i zawodowe. Wtedy to powrót ich wiązałby się z objęciem przez nich funkcji wychowawczych, które by dotyczyły zarówno komend hufców jak i komend chorągwi. Byliby autorytetami moralnymi i instruktorskimi dla młodych i wskazywali sobą życiową drogę, którą powinni oni pójść.

Patrząc realnie na to co dzieje się w ZHR-ze można powiedzieć, że jest to niemal konieczne. Mówi się o tym coraz częściej w wielu środowiskach instruktorskich w całej Polsce. Wielu młodych instruktorów, którzy zakładali ZHR, odeszło przed laty. Czas teraz by wrócili, bo ich następcy nie dają już rady i pchają swoje środowiska w zapaść ideową i organizacyjną. Potrzeba im autorytetów, które wesprą ich w pracy wychowawczej. Niestety  w wielu chorągwiach a szczególnie na poziomie komend chorągwi każda taka osoba, która się pojawia, traktowana jest jak intruz i podejrzewany jest o to, że chce przejąć władzę, że chce narzucić swój wpływ wychowawczy na środowisko. A młodzi członkowie komend podjudzani przez nieodpowiedzialne opinie, o których wspomniałem wcześniej, starają się przekreślić to wszystko co on sobą reprezentuje.

Tak było z moim bratem, gdy próbował przed kilku laty wrócić do ZHR-u. Tak było ze wspomnianym instruktorem, który wspaniale prowadził kształcenie w moim hufcu, a został przed rokiem wyrzucony z organizacji bez prawa powrotu do niej, jak twierdzi obecny Komendant Chorągwi. Tak mogło stać się i ze mną, gdyby nie decyzja Sądu Harcerskiego anulująca rozkaz Naczelnika.

 

Otwarcie czy zamknięcie

            Pamiętam przed laty, gdy prowadziłem drużynę w ZHP a potem jako kleryk byłem w stałym kontakcie z moimi wychowankami i przyjaciółmi, że nasze środowisko, współpracujące z Duszpasterstwem Harcerskim i innymi drużynami Ruchu Harcerskiego we Wrocławiu i w całej Polsce, było izolowane i negowane przez inne środowiska Hufca Wrocław-Śródmieście. Wrogość do nas przejawiła się nawet tym, że podczas jednego z obozów, który prowadzony był w ramach zgrupowania obozów hufca w 1985 roku, drużyny z innych obozów zorganizowały bandycki napad na nasz obóz i pobiły naszych harcerzy, co skończyło się tym, że kilkoro naszych wychowanków znalazło się z obrażeniami ciała i szokiem psychicznym w szpitalu.

            Struktura ówczesnego hufca ZHP nie tolerowała naszych kontaktów z innymi środowiskami harcerskimi poza hufcem. Chcieli nas izolować, podporządkować sobie, złamać ducha krytycyzmu i wolności poglądów, które reprezentowaliśmy. Najczęstszym zarzutem wobec nas było to, że nie uczestniczyliśmy w życiu hufca, w jego imprezach i w większości nie utrzymywaliśmy kontaktów z innymi środowiskami (drużynami i szczepami), które działały odmiennie niż my, które były ściśle i bezkrytycznie podporządkowane odgórnym wytycznym. Powodowało to dla nas często przykre konsekwencje. Zakazywano nam organizowania obozów ( w 1984,1986) i zimowisk (w 1987) a nawet straszono prokuraturą i SB, gdy będziemy współdziałać z Kościołem czy z drużynami Ruchu Harcerskiego. Kilka osób wyrzucono, kilku zakazano prowadzić działalności wychowawczej, kilka miało nieprzyjemności na studiach czy w pracy.

            Nie złamało nas to jednak, lecz jeszcze bardziej skonsolidowało i zbliżyło do siebie. Organizowaliśmy obozy w takich formach, by nikt nie mógł się do nas przyczepić. Rozwijaliśmy swoją pracę wychowawczą i kształceniową czerpiąc z bogactwa dorobku programowego, metodycznego i ideowego środowisk z całej Polski. Uczestniczyliśmy w ogólnopolskich corocznych pielgrzymkach harcerzy na Jasną Górę, w Białych Służbach (1983 i 1987), w spotkaniach Ruchu Harcerskiego w Szczawie, co roku na Arsenale w Warszawie. Czasami też pojawialiśmy się na imprezach hufca. Wówczas gdy przynosiło to określone korzyści wychowawcze dla naszych harcerzy. Organizowaliśmy tez wiele działań programowych i organizacyjnych, na które zapraszaliśmy drużyny zarówno z naszego Hufca ZHP Śródmieście jak też i z innych środowisk wrocławskich i pozawrocławskich np. coroczny Turniej św. Jerzego. Z naszego hufca jednak zazwyczaj nikt się nie pojawiał poza środowiskami związanymi z Ruchem Harcerskim.  Byliśmy jak trędowaci.

            Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że ta sytuacja niemalże idealnie powtarza się obecnie w relacjach między moim hufcem i środowiskami, które do niego należą, a obecną komendą chorągwi i niektórymi jednostkami organizacyjnymi jej podporządkowanymi. Nasz hufiec traktowany jest przez komendą chorągwi jako środowisko niepokorne, buntownicze, nie chcące się podporządkować odgórnym wytycznym. Często nie uczestniczymy w działaniach chorągwi, które według nas nic dobrego naszym harcerzom nie przyniosą. Niekiedy nie zgadzamy się z różnymi decyzjami komendy chorągwi i jej komendanta. Kończy się to obecnie skierowaniem kilku instruktorów do rezerwy, zakazem prowadzenia przez nich pracy wychowawczej na terenie hufca, faktycznym zakazem organizowania obozów, zimowisk i kursów. Kiedy poinformowałem komendę chorągwi, że mimo wszystko harcerze będą na obozach prowadzonych przez Harcerskie Stowarzyszenie Edukacyjne w zgodzie z prawem obowiązującym w Polsce, wówczas grożono mi prokuratura i policją (skąd ja to znam?).

            Jednocześnie uczestniczyliśmy w wielu działaniach na terenie całej Polski organizowanych przez ZHR. Jako właściwie jedyni z chorągwi braliśmy udział w Zlocie Dziesięciolecia w Lednicy w 1999 roku, braliśmy udział w Białych Służbach w 1999 roku, we Lwowie w 2000 roku, w Krakowie w 2002 roku, uczestniczyliśmy w corocznych pielgrzymkach na Jasną Górę, w Zlocie Wędrowników w 2001, w zlotach, akcjach, konferencjach i zjazdach programowych ogólnopolskich. Dwa razy drużyna z hufca zdobywała miano najlepszej drużyny podczas ogólnopolskiego turnieju w Pionkach.

            Jednocześnie organizujemy wiele działań programowych na terenie hufca, na które zapraszamy inne drużyny z chorągwi. Jednak poza jednym jedynym turniejem św. Jerzego, właściwie nikt nigdy nie brał udziału w pięciu naszych, corocznych zlotach hufca, w wyprawie do Rzymu na poświęcenie sztandaru przez Ojca św., wyprawie do Lwowa.

            Jesteśmy nieustannie oskarżani o izolacjonizm, o ignorowanie struktur chorągwi. I tak jest w istocie. Lecz nikt nie pyta , dlaczego tak się dzieje. Dlaczego mamy liczne kontakty ze środowiskami w całej Polsce, a nawet poza granicami kraju (Ukraina, Litwa, Francja, Włochy) a jednocześnie nie możemy rozwinąć kontaktów w samej chorągwi? Odpowiedź chyba jednak już padła na początku. Styl pracy naszego środowiska, system wychowania, rozumienie służby, kształcenia, jest bardzo odmienny od tego, który preferowany jest w chorągwi. Możliwe, że i z tego wynika niechęć do nas iż nasza praca mimo wszystko się rozwija, że właściwie obecna komenda chorągwi ZHR, tak jak przed 20 laty ówczesna komenda hufca ZHP, do niczego nam nie jest przydatna. Tym bardziej, że zamiast próbować znaleźć z nami kontakt, porozumienie, przyjąć nasze propozycje, z góry neguje je i stara się nam przeszkadzać. Ta sytuacja powoduje stan zapalny. Nie chciałbym, by powtórzyła się historia sprzed lat, kiedy to ówczesne władze hufca najchętniej widziałyby nas poza ZHP. Obecnie komendant chorągwi powtarza niemal przy każdej okazji, że życzyłby sobie, by hufiec nasz został rozwiązany i wszystkich chciałby usunąć z ZHR. Niech, jak twierdzi, hufiec wstąpi do wyimaginowanej przez niego innej organizacji harcerskiej.

            Ta szokująca postawa, typowa dla funkcjonariuszy ZHP, pragnie wyrzucenia z organizacji ludzi i środowisk aktywnych, twórczych, rozwijających wychowanie, tylko dlatego, że nie są posłuszni strukturze organizacyjnej zamkniętej zarówno na jakąkolwiek reformę jak też na inne środowiska działające poza chorągwią.

            Izolacjonizm boi się konfrontacji poglądów. Strzela argumentami najprostszymi: wyrzucić, pozbyć się problemu. Gdy w latach 1987/88 wszystko się w hufcu ZHP Wrocław Śródmieście sypało, okazało się, że jedynie moje środowisko było w stanie poratować hufiec przed unicestwieniem. Zaczęliśmy wówczas reformować hufiec. Chcieliśmy iść za ciosem i reformować chorągiew ZHP. Tu jednak dostaliśmy po łapach od starych stołkowiczów ZHP, którzy nam na to nie pozwolili. Przyszedł rok 1989. nasze środowisko przeszło do ZHR a hufiec Wrocław-Śródmieście przestał istnieć.

            Kiedy dwa lata temu próbowaliśmy wprowadzić reformy w naszej chorągwi proponując uchwały reorganizujące pracę chorągwi, dostaliśmy po łapach. Odrzucono poza jedną właściwie wszystkie nasze uchwały. Nikt nie chciał nas słuchać, nikt nie chciał reformy. Potem pojawił się problem braku kandydata na funkcję komendanta chorągwi, ale to już inna historia. W każdym razie za nasze próby zmian w wyniku działania nowego p.o. Komendanta Chorągwi czterech instruktorów zostało skierowanych do rezerwy, zakazano im pracy wychowawczej, organizowania akcji obozowej w ramach ZHR. Ale my mimo wszystko działamy i mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy okaże się, że nasze propozycje będą nie tylko sposobem na rozwiązanie kryzysu w chorągwi ale i w całej organizacji. Nowej organizacji nie będziemy zakładać. Już raz to zrobiliśmy, gdy okazało się, że nie ma szans na reformę ZHP. Teraz jednak wierzę, że będzie jednak szansa na zmianę tego co się dzieje w ZHR-ze i do zmian dojdzie.

            Przeraża niekiedy argument często powtarzany, że jeżeli struktura ma rację to ma rację i nie wolno tej decyzji nikomu podważyć czy skrytykować.  Ubóstwienie władzy, która sama siebie czyni nieomylną, która staje się najwyższym autorytetem bez możności krytyki, jest końcem tej struktury, świadczy o jej upadku. Ślepa i głucha nie przyjmuje do wiadomości tego, że może się mylić. Zakazuje myśleć inaczej i nie pozwala na żadną krytykę. Toleruje jedynie tych, którzy są jej absolutnie posłuszni. Ci, którzy mają inne zdanie są niebezpieczni i tych trzeba wyeliminować.

            Izolacjonizm struktury dochodzi do bardzo niebezpiecznego stanu, czy wręcz absurdu, gdy chce ona zanegować prawo do wolności w kontaktach i informacji, a zarazem chce reglamentować te kontakty jedynie między tymi, których uważa za swoich, i które nie przynoszą niebezpiecznego fermentu. Tym większy też jest atak i zarzut izolacjonizmu wobec tych, którzy tym zapędom struktury organizacyjnej – zwierzchniej, nie chcą się podporządkować. Dlatego też zostają wówczas posądzani, oskarżani, obwiniani o izolacjonizm. Kiedy jednak organizowane są akcje ogólnopolskie ZHR, próżno wówczas spotkać na nich instruktorów i środowiska należące do tejże chorągwi, która tak gwałtownie oskarża o izolacjonizm innych.

            Oprócz otwarcia na inne środowiska harcerskie trzeba tu też wspomnieć o otwarciu na środowiska pozaharcerskie: na rodziców, na byłych instruktorów, na stowarzyszenia, fundacje, organizacje, które mają zbieżne cele z ZHR-zem. Obawiam się, że i w tej kwestii panuje w Związku syndrom oblężonej twierdzy, która każdą taką współpracę uznaje za zamach na jego wychowawcze funkcjonowanie. Może jedynie przyjąć tylko takie organizacje czy fundacje, które mogą coś dać w wymiarze materialnym, bądź prestiżowym, ale broń Boże, by ta współpraca zaowocowała wspólnymi przedsięwzięciami wychowawczymi. Traktuje się zatem różne podmioty inicjatywy społecznej a nawet rodziców czy Kościół, czysto przedmiototowo: Co z tego będzie miała organizacja? Nie myśli się natomiast o współdziałaniu podmiotowym, gdy ludzie z nami współpracujący mogą nam pomóc w wychowaniu dzieci. Ten problem wyraża się właściwie w fikcji funkcjonowania KPH, które zatraciły sens istnienia, gdy widzi się je tylko jako formę wykorzystanie dla swoich celów rodziców czy innych „naiwniaków”. Gdy jednak spojrzy się na to pod innym kątem, że ci ludzie mogliby mieć bardzo praktyczny wpływ na nasza pracę, choćby jako wspólnoty osób współorganizujących działania wychowawcze, ale nie wchodzący w skład ZHR, wówczas bija się na alarm i nie zastanawiając nad sensem tej współpracy, usuwa się kadego, kto poważyłby się na taką współpracę.

            Znowu tu wrócę do przeszłości. Kiedy współpracowaliśmy z Kościołem, kiedy konspiracyjnie współpracowaliśmy z „Solidarnością” w latach stanu wojennego, kiedy opiekowaliśmy się prześladowanymi przez władze PRL-u Legionistami Józefa Piłsudskiego, dożywającymi wówczas swoich dni, grożono nam wielokrotnie wyrzuceniem z ZHP. Dzisiaj, gdy współpracuję ze stowarzyszeniem, które zrzesza rodziców i przyjaciół pragnących pomagać ZHR-owi, zostałem oskarżony o łamanie statutu ZHR i zawieszony w prawach i obowiązkach instruktorskich. Chciałoby się tu zapytać, czy czasem nie cierpimy wszyscy na „megaizolacjonizm” uniemożliwiający otwarcie się na jakąkolwiek współpracę ze światem pozaharcerskim, która to w swojej koncepcji jest inna, może nowatorska, od dotychczas przyjętej.

            Stan chorobowy struktur ZHR przejawia się zatem w panicznym strachu w sytuacji, gdy ktoś współdziała ze środowiskami pozaharcerskimi poza ich kontrolą i łaskawym przyzwoleniem. Jakże bardzo przypomina to ZHP. Możliwe też, że i współpraca czy też kontakty z innymi organizacjami harcerskimi, jak ZHP, są tak ograniczane dlatego, iż istnieje obawa zbyt dużego wpływu o odciągania środowisk ZHR od swojej organizacji ku tym, którzy może w swojej działalności są bardziej otwarci i twórczy niż my.

 

Wytyczne ideowe a ideologia

            Od 15 lat w ZHR-ze zajmuje się kwestiami ideowymi określającymi tożsamość naszej organizacji. Co rusz napotykam na różne „potworki ideologiczne” formułowane przez osoby, które na tych sprawach zupełnie się nie znają. Zazwyczaj trzeba wówczas interweniować, gdy ujawniają się poglądy skrajne, jednostronne, radykalne przekreślające właściwe rozumienie systemu wychowawczego jaki obowiązuje w ruchu harcerskim. Niestety ujawniają się te dewiacje czy skrajności szczególnie wówczas, gdy oderwane są one od konkretnej rzeczywistości wychowawczej, gdy ludzie je formułujący, tak naprawdę niewiele mają wspólnego z wychowywaniem człowieka. Nie widzą go, nie rozumieją, nie maja z nim kontaktu. Tworzą więc fikcję ideologiczną ogarniającą jakąś wyimaginowaną, wirtualną rzeczywistość, ku której chcą nagiąć świat, ludzi, którzy maja się temu podporządkować. Powstają zatem wówczas ideologie, które nie widzą wartości osoby ludzkiej, nie dostrzegają złożoności jego osobowości i czynników kształtujących jego rozwój. Widzą jedynie masę, grupę, na którą chcą mieć wpływ, którą chcą kierować, mieć nad nią władzę absolutną, totalitarną, zmuszającą do ślepego posłuszeństwa.

Wynikiem tych dążeń stają się programy, wytyczne ideowe o skrajnej, redukcjonistycznej proweniencji – albo skrajnie liberalne albo skrajnie prawicowe, które tak naprawdę są do siebie bardzo podobne w totalitarnym dążeniu do pozbawienia człowieka rzeczywistej osobowej wolności w odpowiedzialnym dążeniu do rozwoju siebie i wspólnoty w której się żyje. Te skrajne tendencje krzyżują się niestety w poglądach instruktorów ZHR. Obie są nie do przyjęcia, obie trzeba wykluczyć jako zagrożenie dla personalizmu chrześcijańskiego obowiązującego jak do tej pory w wychowaniu harcerzy w naszej organizacji.

Ideologia liberalna ujmuje kwestię rozwoju osobowości jako sprawę dowolną, nie uwzględniającą określonej hierarchii wartości. Wartości są zmienne, zależne od okoliczności, od doraźnych korzyści i przyjemności. Wówczas też nie istnieje niezmienna wartość najwyższa czyli Bóg. Bogiem może być bowiem wszystko co w danym momencie jest wygodne czy modne. Liberalizm w wychowaniu jest niebezpieczny. Wywołuje chaos braku właściwych wzorców wychowawczych. Traktuje religijność, praktyki wiary w sposób czysto subiektywny, w zależności od ochoty i ewentualnych korzyści. Szuka się wtedy też usprawiedliwienia dla osobistych zaniedbań moralnych i niewierności przykazaniom lub Prawu Harcerskiemu. Szuka się otwarcia na wspólnotę ideałów z takimi, którzy nie liczą się z chrześcijańskim systemem wartości w imię fałszywie rozumianej tolerancji. Praktyki religijne są więc dla wielu tylko pustym gestem, folklorem, który wypada praktykować, gdy trzeba osiągnąć jakieś doraźne korzyści. Ale gdy ich nie ma łatwo wówczas z nich rezygnować i wprowadzić w to miejsce inne, bardziej w danych okolicznościach atrakcyjne – z książek, filmów czy sekt. Tworzy się wtedy dziwaczne formy kultowe, obrzędowe, miesza Chrześcijaństwo z pogaństwem np. turniej św. Jerzego w konwencji Tolkiena.

Ideologia skrajnie prawicowa – narodowo-ultrakatolicka – narzuca na człowieka monopol ideowy ograniczając do minimum wolność wewnętrzną w wyborze wartości służących jego rozwoju osobowości. Jest zatem totalitarnym pragnieniem podporządkowania sobie sfery duchowej człowieka naciskom zewnętrznym, nie liczącym się z jego odrębnością, oryginalnością. Zazwyczaj szermuje się tu hasłami jednowyznaniowości i swoistą formą patriotyzmu, która ogranicza prawo do tożsamości narodowej określonej ściśle grupie ludzi. Nie wkracza się tu paradoksalnie w głębię rozumienia osobowości człowieka oraz jego poczucia tożsamości religijnej i narodowej. Lecz w sposób zewnętrzny, jakże powierzchowny narzuca się masie, grupie reguły doboru ideologicznego, którym musi się podporządkować. Praktyki religijne stają się fasadą, formą jedynie zewnętrzną w celu osiągnięcia korzyści czy przywilejów zewnętrznych. Tak naprawdę niewiele w tym jest głębokiej osobowej wiary, która doznaje duchowego zjednoczenia z Bogiem. W ideologii  tu omawianej te sprawy właściwie nie są brane pod uwagę, gdyż to prowokuje do pytań o odrębność duchowych doznań człowieka a wtedy trzeba by zacząć mówić o wielości wyznań i dróg prowadzących do Boga. Na to jednak ideolodzy tej opcji zgodzić się nie mogą, gdyż to pozbawia ich bezpośredniego wpływu na kształtowanie człowieka im podporządkowanego.

Szermowanie hasłami wyznaniowymi i narodowymi nie idzie jednak w parze ze znajomością fachowych wypowiedzi na ten temat osób, które są dla nas autorytetami, choćby ojca św. Chcę się być często „bardziej papieskim niż sam Papież”. Krytykuje się osoby, które reprezentują Kościół, w sposób napastliwy, obraźliwy podważając ich wiedzę i doświadczenie. Wielokrotnie miałem okazję się przekonać jak młodzi instruktorzy nie posiadający właściwie żadnej wiedzy na ten temat, ale głęboko przeniknięci hasłami skrajnie prawicowymi w swojej ideologicznej wymowie oskarżali mnie i innych księży o antyklerykalizm, liberalizm, poglądy masońskie.

Zazwyczaj tego rodzaju hasła powstają wówczas, zresztą podobnie jak i poprzednio omawianej skrajności, gdy wychowawcy-instruktorzy nie mają właściwie bezpośredniego kontaktu z osobą wychowanka i nie widzą już człowieka w bogactwie jego odrębności i niepowtarzalności, a swe poglądy ograniczają do uogólnień względem masy, organizacji, Związku. Jest to tym bardziej niebezpieczne, gdy tacy ludzie kierują strukturami organizacji i starają się narzucić swoje poglądy innym. A tak się niestety ostatnio dzieje. Młodzi ludzie będący członkami Głównej Kwatery szermują hasłami bardzo niebezpiecznymi wychowawczo dla całej organizacji. Wybiorcze widzenie wychowania, przeniknięte ideologią redukcjonistyczną, ograniczającą misyjność harcerstwa względem osób, które poszukują właściwej hierarchii wartości, zamknięcie możliwości wychowywania osób będących przedstawicielami innych wyznań, blokada wobec otwarcia się na inne narody we wspólnocie Europejskiej, przekreślenie możliwości ewangelizacji poprzez propagowanie moralnych wartości Chrześcijańskich jedynie do systemu zewnętrznych praktyk wyznaniowych, jako jedynego środka ewangelizacji, jest nie do przyjęcia w wychowaniu harcerskim.

Takie zagrożenia dostrzegam bardzo realnie w tym co głosi grupa osób skupiona przy obecnym Naczelniku Głównej Kwatery Harcerzy. Młodzi instruktorzy pracujący w Głównej Kwaterze oderwani są od rzeczywistości wychowawczej Związku. Ciekaw jestem jak wygląda sytuacja wychowawcza w środowiskach, z których się wywodzą. Czy praca drużyn, które wcześniej, jak mam nadzieje prowadzili, jest owocna. Czy to co głoszą przekłada się pozytywnie na rozwój i integrację ich środowisk. Czy czasem nie powoduje rozbicia i sprzeciwu wielu środowisk i instruktorów, którzy na takie ideologiczne zapędy nie chcą się zgodzić.

Tego typu poglądy zatracają jedna podstawową cechę, która jest kwintesencja religii chrześcijańskiej. Tą cechą jest miłość bliźniego, troska o jego dobro, szczególnie gdy chodzi o tego, który miłości potrzebuje, który jako zabłąkana owca, czeka na pasterza wyrozumiałego i cierpliwego, szanującego jej wartość i godność. Wydaje się więc, że w głoszonych hasłach, szczególnie wołających o wyznaniowość ZHR i o wąsko rozumiany patriotyzm, który kojarzy mi się z szowinizmem, zabrakło miłości. A jeżeli tak to nie ma tu już owy o wychowaniu chrześcijańskim. Jest zasada, kto nie z nami ten przeciwko nam. Tego trzeba potępić i przekreślić. Takie myślenie powoduje konflikty i rozłamy, które jak myślę, teraz szczególnie grożą organizacji. Gdzie zatem jest wyjście, jakie jest tego rozwiązanie?

Odpowiedź jest bardzo prosta. Odnajdujemy ją w Zarysie Programu Wychowawczego Związku, gdy mowa jest o personalizmie Chrześcijańskim, który bierze pod uwagę człowieka jako odrębną osobę ludzką w całokształcie jego osobowości i niepowtarzalności. Osoba widziana we wszystkich płaszczyznach jej rozwoju, tworzy wspólnotę, którą sobą ubogaca ale i dla której potrafi zrezygnować z części swoich praw, które jej przysługują w imię właśnie miłości, troski o bliźniego. Taka postawa odzwierciedla także głęboko osobowy kontakt z Bogiem, który obecny jest zarówno w życiu osobistym jak i wspólnotowym w wielorakich wymiarach swego działania naturalnego (świat i sumienie) oraz nadprzyrodzonego (łaska uświęcająca w sakramentach i Słowie Bożym). Nie jest to zatem religijność fasadowa, sztampowa, formalistyczna, która grozi zarówno tym z lewa jak i tym z prawa w zapędach ideologicznych, lecz głęboko doświadczona wewnętrznie obecność Boga, który kieruje człowieka we wszystkich jego działaniach, stając się tym samym świadkiem, apostołem, misjonarzem Miłości dla każdego napotkanego człowieka, którego szanuje, ceni, kocha i rozumie nawet wówczas, gdy jego poglądy są krańcowo odmienne.  Podobnie wygląda jego poczucie przynależności do określonej wspólnoty, z którą się utożsamia poprzez dziedzictwo kulturowe, troskę o dobro wspólne wypełniane dzisiaj i odpowiedzialność za to co będzie jutro. To utożsamienie się wypełnia w rodzinie, wspólnocie formalnej i nieformalnej, regionalnej, narodowej i europejskiej. Zaprzeczenie tej regule zrywa więzi międzyludzkie, niszczy jednostkę jako odrębny byt i przekreśla więzi we wspólnocie. Tak zaś się dzieje zarówno w przypadku ideologii liberalnej, gdy człowiek jest pozostawiony samemu sobie, jak i w skrajnie prawicowej, gdy narzuca mu się idee bez pytania czy tego sobie życzy czy też nie.  Redukcjonizm ideologiczny, widzenie świata tylko w jednej płaszczyźnie, albo w absolutnej wolności bez odpowiedzialności albo braku wolności jednostki w narzucaniu jej norm i zachowań bez możliwości wyboru – jest nie do przyjęcia w wychowaniu harcerskim.

Harcerski system wychowawczy nie może być zaprzepaszczony. Nie wolno zmarnować i wykrzywić to co osiągnięto do tej pory w Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Potrzeba mądrych ludzi, którzy jasno określą w swoich wypowiedziach tożsamość organizacji. To oni winni kierować linia ideową ZHR. Teraz zaś okazuje się, że tego rodzaju poglądy, zgodne z tym co naucza Ewangelia i z tym co wyraża się w dobru wspólnym naszego narodu, są niebezpieczne i grożą im wyrzuceniem z organizacji, która pragnie wychowywać dzieci i młodzież.

Mam nadzieję, że ktoś się w końcu opamięta i zrozumie, że ludzie głoszący ideologie liberalne i skrajnie prawicowe nie powinni wychowywać harcerzy, gdyż może się to okazać złe dla naszych wychowanków, którzy mogą stać się osobami pozbawionymi miłości do bliźniego i szacunku dla innych ludzi, będących przedstawicielami innych kultur, tradycji, narodów. I tak jest często choćby w środowiskach liberalnych, gdzie gdy spotykam się z harcerzami bądź instruktorami, dostrzegam kompletny mętlik ideowy, pomieszanie wartości moralnych, opaczne rozumienie religii, chęć akceptacji różnych udziwnień religijnych, sekt i chorobliwych pomysłów odnośnie wolności, które mogą doprowadzić do tragedii kompletnego życiowego zagubienia. Podobnie jest także wówczas, gdy spotykam postawy „ultrakatolickie” u instruktorów, którzy chcą nawracać księży i reformować Kościół, którzy najlepiej wiedzą kim jest i jaki jest Pan Bóg, którzy wszystkich nawracają a kto temu nawróceniu nie chce się poddać, tego traktują z największą nienawiścią. Ten konfesyjny tym osobowości powoduje jednak efekty odwrotne od zamierzonych. Często też ludzie ci nie mają osobistego kontaktu z duszpasterzami, którzy by prostowali te skrajności. Nie mając kontaktu z księdzem kapelanem popadają wówczas w coraz większy fanatyzm.

Mam nadzieję, że ZHR uwolni się od tego typu dewiacji ideologicznych, choć trzeba przyznać, że obecnie wiele środowisk, a nawet instruktorzy najwyższych władz, nie będąc przez nikogo wychowywani, takie stanowisko reprezentują. Jakże wiele pracy trzeba włożyć, by w naszej organizacji i tych pierwszych – liberałów i tych drugich – skrajnie prawicowych nawrócić na miłość i szacunek do Boga i do siebie nawzajem.

 

Przygoda a stateczność

            Przed laty przyjeżdżały na nasze obozy wizytacje, które w szacownym gronie kilku osób pobyły u nas kilka godzin, pooglądały rachunki, papiery, sprawdzały  czy czasem gdzieś w pobliżu nie ma ołtarza bądź kapliczki obozowej i w swoich galowych mundurach wyjeżdżali, nawet nie bardzo interesując się tym co rzeczywiście na obozie się dzieje, jaki jest jego program, jak zdobywane są stopnie i sprawności, jaka panuje atmosfera. Mieliśmy też kilkakrotnie wizytację z Ruchu Harcerskiego w tamtym okresie. Ci byli u nas najmniej dwa-trzy dni. Włączali się w życie obozowe, niekiedy dawali nam wspaniałe rady i propozycje odnośnie prowadzenia obozu, pracy wychowawczej z harcerzami.

            Od tamtej pory minęło wiele lat. Nadal prowadzę obozy,  nadal przyjeżdżają na nie wizytacje. Tym razem jednak już nie z ZHP lecz z ZHR. Z przerażeniem jednak stwierdzam, że upodabniają się one niemal identycznie do tych sprzed lat. Szacowni druhowie z ZHR zajeżdżają samochodami na obóz. Przeprowadzają wizytację, sprawdzają papiery, rachunki. Maja nawet bardzo dokładną ankietę, której nawet w ZHP nie było, a według której mają wykazać, czy obóz jest dobry czy zły. Zabiera im to kilka godzin. Nie mają czasu włączyć się w życie obozowe, pobyć z uczestnikami, bo mają tylko kilka godzin i musza gnać na kolejne obozy, by ich zaliczyć jak najwięcej w sobotę i niedzielę, bo przecież w tygodniu muszą pracować. I kółko się kręci. A my po ich wyjeździe znowu możemy odetchnąć spokojniej.

            Historia lubi się powtarzać. Członkowie komend chorągwi odwiedzają obozy, wizytują, oceniają, piszą sprawozdania, raporty, opinie. Kogoś skrytykują, kogoś pochwalą. Nie zawsze tych co trzeba. Ich życie harcerskie, doświadczenia obozowe zamykają się często w tym co kiedyś przeżyli przed laty jako mali chłopcy. Teraz obowiązki rodzinne, zawodowe, wielość spraw, w które są zaangażowani już nie pozwala na zorganizowanie swoich obozów. Bo właściwie to z kim, kogo maja prowadzić? Przecież ich harcerzy dawno już w organizacji nie ma. Szacowni „generałowie bez armii”, teoretycy harcerstwa, dobrzy wujkowie dający „dobre rady” z wysokości swojego piedestału. Skąd ja to znam?

            Najchętniej to by obradowali, dyskutowali w wygodnych fotelach, w salach urzędów, ratuszy, hoteli. Mówiliby o harcerstwie, o służbie, o problemach: dlaczego jest tak źle, skoro mogłoby być tak dobrze. Ci stołkowicze, urzędnicy, ci wielcy, którzy w życiu zawodowym czy społecznym są nikim, ale w harcerstwie to „ho,ho...”, którzy sami przed sobą mają wielki prestiż, nie są jednak w stanie przełamać jednej bardzo podstawowej bariery swojej świadomości. Aby z urzędnika harcerskiego stać się znowu dzieckiem, harcerzem, przeżywającym przygodę, szaleństwo niewiadomej, która czeka jako nowa próba charakteru, wyczynu, trudu, jaki trzeba przemóc, pokonać względem swoich słabości. Podjęcie ryzyka, by przekonać się, czy jest się jeszcze mocnym, czy potrafi się zmobilizować do wyrzeczeń bywa dla niektórych działaczy-urzędników ZHR zbyt trudne. Wygodnictwo sprawia, że kursy, narady, spotkania odbywają się w pomieszczeniach zamkniętych w stylu ZHP-owskich czy PZPR-owskich nasiadówek, bądź wtedy modnych „kursokonferencji”. Próżno by było zaproponować im wyprawę kajakową, obóz konny, wyprawę narciarską do chaty położonej wysoko w górach, gdzie samemu trzeba rozpalić w piecu czy pod kuchnią, przygotować posiłek, czy też obóz „leśnych ludzi” na boso na odludnej wyspie. Patrzą na to wszystko z niesmakiem. Po co takie wygłupy, po co na to poświęcać tyle czasu, bo przecież tak wiele mają spraw do załatwienia, tyle spotkań, tyle kursokonferencji.

            Niekiedy patrzę na tych młodych-starych ludzi ze zdziwieniem i z niedowierzaniem, że tak szybko wyrośli z harcerskich spodenek, że nie są w stanie uznać to, iż przez całe życie człowiek musi poznawać coś nowego, nauczyć się nowych sprawności, o których wcześniej nie miał pojęcia i wcale mu to ujmy nie przynosi. To, że nauczyłem się wyplatać pryczę mając 35 lat, to że zacząłem jeździć konno w wieku 37 lat, to, że zacząłem biegać na nartach i odbywać długie wyprawy narciarskie razem z moimi harcerzami w wieku 39 lat, to wcale mi ujmy nie przynosi a wręcz przeciwnie. Pokazuje moim harcerzom, że ich drużynowy też jest ciągle w drodze i nieustannie zmierza do ideału.  Pokazuje tez mi samemu jak wiele jeszcze musze się nauczyć. Nigdy dość doświadczeń, nigdy dość nowych prób i wyzwań.

            Niestety wielu funkcjonariuszy w naszej organizacji nie jest w stanie tego przeskoczyć. Boi się, że prestiż, autorytet ich funkcji zostanie zachwiany, gdy okaże się, że nie potrafią wykonać najprostszej harcerskiej czynności, że wielu sprawności dawno już zapomnieli, że udogodnienia cywilizacyjne, którym się poddali, pozbawiły ich zaradności i samodzielności. Można by wielu z nich zapytać, kiedy ostatnio byli na całym obozie, kiedy ten obóz prowadzili. Kiedy ostatnio rozmawiali z małymi harcerzami o swoich i ich marzeniach przy harcerskiej watrze, kiedy pokonywali górskie zbocza z plecakiem na plecach zlani potem czy to w lecie, czy też w zimie z nartami na nogach.

            W tytule tego rozdziału zadałem pytanie, które jakby się na pierwszy rzut oka wzajemnie wyklucza. Przygoda czy stateczność? Ale paradoksalnie tak nie jest. Wydaje mi się bowiem, że przygoda kształtuje stateczność, ale nieco innego rodzaju, niż to na początku formułowałem.

            Przeżycie przygody, otwartość na przeżycie czegoś nowego, może ryzykownego, romantyzm nieznanych dróg, kształtuje w człowieku ogromne bogactwo odczuć przemyśleń, wniosków i drogowskazów na przyszłość szczególnie dla innych, dla tych młodszych. Gdy takiej otwartości na ciągle coś nowego nie ma, wówczas pozostaje płycizna ideowa, powielanie ciągle tych samych schematów, pustka słów pozbawionych odniesienia do doświadczenia, nowomowa zakrywająca brak wiedzy i rzeczywistej mądrości.

            Możemy więc tu rozróżnić dwie kategorie stateczności. Tę prawdziwą, wyrażającą głębię życia pełnego wartości i ideałów. I tę formalną – fałszywą, zabiegającą o autorytet i znaczenie u innych, ale w rzeczywistości niewiele mającą sobą do zaprezentowania.

            Charakterystyczną też cechą wyróżniającą jedną stateczność od drugiej jest to, że ta pierwsza umie patrzeć na siebie krytycznie. Ma świadomość tego jak wiele jej jeszcze brakuje, ile przed nią zadań do osiągnięcia, jak wiele jeszcze nieumiejętności i często naiwności. Umie się zatem z siebie śmiać, umie być wobec siebie wymagającym i nakładającym nowe zadania.

            Druga stateczność jest tej pierwszej przeciwieństwem. Traktuje siebie niezwykle poważnie uznając siebie za niepodważalny autorytet, którego nikt nie ma prawa krytykować. Nie stawia wobec siebie żadnych wymagań, zatem nakłada nieproporcjonalnie wielkie wymagania na innych. Bardzo drażliwy jest na punkcie swojej osoby. Nie umie się z siebie śmiać. A każdy dowcip czy drwina ze strony innych jest przyczyną złości i pamiętliwości, aby w odpowiedniej chwili się odpłacić „pięknym za nadobne”.

            Pisze o tym wszystkim obserwując młodych instruktorów kierujących chorągwiami, którzy często tak bardzo upodabniają się do dawnych działaczy ZHP sami chyba o tym nie wiedząc. Nie przeżyli przecież ZHP. Wstąpili od razu do ZHR jako mali lub nieco więksi chłopcy. Teraz kiedy dorośli wpadli w tory tej samej co tamci maniery. Chyba jest to niejako wpisane w psychikę funkcji i każdy nie posiadający mocnej osobowości temu się właśnie poddaje. Nie mają punktu odniesienia, porównania z tym co ja i moi rówieśnicy doświadczali ze strony nomenklatury ZHP i czemu tak bardzo się sprzeciwialiśmy w latach 80-tych.  Teraz zaś ze zdziwieniem widzę, że to wszystko się powtarza a nowa nomenklatura narasta i dławi to co najpiękniejsze było i jest w przygodzie harcerskiej. Gdy teraz wraz z moimi przyjaciółmi po 40-tce  wybieramy się na narty, na kajaki, na wędrówki i wyprawy z naszymi małymi harcerzami podziwiając piękno świata i odkrywając zarazem własne bogactwo i nowe możliwości, patrzą na nas ci młodzi-starzy ludzie  tak bardzo „doświadczeni”, już stateczni, ze zdziwieniem, może ironią lub politowaniem. Że ci starzy a tacy głupi jeszcze się w to wszystko bawią, że też im się chce, że marnują na to swój czas i pieniądze.

            Wydaje mi się, że w obecnym ZHR-ze jakby właśnie tego zabrakło: romantyzmu, szaleństwa, miłości do przygody, do ciągle czegoś nowego. Pozostali wyrobnicy, rzemieślnicy, nieudolni następcy mistrzów, którzy nie bardzo wiedzą dlaczego im to wszystko nie wychodzi. Dlaczego nie ma zapału, nie ma pędu do harcerstwa, dlaczego coraz bardziej upodabniamy się do ZHP a w niektórych sytuacjach jesteśmy nawet gorsi niż oni. Dlaczego gorsi? Ano dlatego, że gdy pojawi się ktoś, kto jest stateczny w sposób autentyczny, mądry mądrością doświadczeń harcerskich, wzbudzający podziw i szacunek wśród wychowanków, wówczas następuje zmasowany atak niechęci przeciw takiemu autorytetowi. I każde jego słowo, każda wypowiedź, opinia, postawa czy gest wywołuje histeryczną reakcję tych wszystkich, którzy w swej „wielkości” czują się tak bardzo zagrożeni. Nie są często w stanie sprostać racji argumentów przez niego wypowiadanych. Więc wówczas nie siląc się na logiczne kontrargumenty obrzucają go epitetami, drwinami, chcąc w ten sposób niejako zasłonić własną bezsilność i głupotę. Zbiorowa histeria nie panuje często nad słowami szukając czegokolwiek, by zaprzeczyć wartości tego, który stoi w swoim autorytecie wyżej od nich.

            Taka sytuacja czyni osobę atakowaną bezradną, może niekiedy zrezygnowaną i wątpiącą w sens tego co robi, zwłaszcza wówczas, gdy do oskarżeń włączają się funkcjonariusze najwyższych władz organizacji. Ale wtedy pozostaje spojrzeć na tych, którym tak naprawdę się służy i to całe błoto wówczas nie ogarnia i nie topi.

 

Poufałość i luzactwo

            Pamiętam przed laty jak wstydziłem się munduru, zwłaszcza gdy była to koszula HSPS, choć sam do HSPS nie należałem, lecz ten ubiór był w latach 70-tych modny także poza HSPS-em w ZHP. Kiedy przyszedł czas Ruchu Harcerskiego mundur stał się wymownym symbolem powrotu  do tradycji harcerskiej. Wróciliśmy do zielonych i szarych mundurów, chust, krótkich spodenek, a dziewczętach długich spódnic, getrów. Pamiętam jak z dumą szedłem ze swoją drużyną podczas zlotu w Rogoźnicy w 1981 roku właśnie już umundurowaną według tradycyjnego przedwojennego stylu. Jakże wielką doświadczaliśmy radość, gdy spotykaliśmy harcerzy z całej Polski też tak umundurowanych i pozdrawiających się na każdym kroku słowem „Czuwaj”. Mijały lata. Nasze lilijki instruktorskie z wyszytą na nich „10-tką” były znakiem przynależności do Ruchu Harcerskiego. Wędrowaliśmy na obozach, rajdach, pielgrzymkach w naszych mundurach. To była  wartość, to była jakość. Choć często się też zdarzało, że byliśmy obrzucani wyzwiskami, przekleństwami, gdyż wielu kojarzyło wówczas harcerstwo z Komuną. Do dzisiaj pamiętam chwilę, gdy idąc w mundurze zostałem napadnięty i pobity za to, że byłem harcerzem – „sługusem czerwonych”.

            Przyszedł czas powstania ZHR-u. Naszywaliśmy na naszych mundurach plakietkę ZHR dumni, że w ten sposób odróżniamy się od ZHP. I chociaż nie każdy to rozumiał to jednak było wiadomo, że my to my, a oni to oni. Moja praca harcerska prowadzona w różnych środowiskach podkreślała bardzo mocno role munduru jako wyróżnika, znaku tego kim jesteśmy i czego można od nas oczekiwać. I chociaż często zastępowałem mundur sutanną to jednak wszelkie spotkania harcerskie przeżywałem w mundurze. Jechałem na te spotkania i wracałem z nich zawsze w swoim mundurze.

            Jakimże więc było dla mnie zdziwieniem i zgorszeniem zjawisko, gdy często podczas moich odwiedzin w lokalu komendy chorągwi, na odprawach, zbiórkach, spotkaniach Komisji Instruktorskiej stykałem się z instruktorami po cywilu. Nie brali mundurów na spotkania a często bywało, że mundur ubierali dopiero na miejscu lub zdejmowali gdy wybierali się w drogę powrotną, tak jakby się wstydzili pokazać w nim publicznie. Chcieli być na luzie, tak by nikt nie wiedział na ulicy kim są. Jakże to podobne do tego co niemal na każdym kroku dzieje się w ZHP. Wydaje się też coraz powszechniejszy zwyczaj, przykład idzie z góry, że i harcerze na zbiórkach zjawiają się bez mundurów albo też mundury zakładają już na miejscu spotkania.

            Jest w tym wszystkim cos bardzo niepokojącego i żałosnego, i jakże odległego od tego co razem budowaliśmy w Ruchu i na początku ZHR-u, gdy każde włożenie munduru było w jakimś sensie manifestem odwagi określającym to kim jestem i z czym się utożsamiam.

            Drugim problemem, zresztą ściśle związanym z pierwszym, jest poufałość między instruktorami i harcerzami. Kiedy przed dwoma laty podczas Zjazdu Okręgu stwierdziłem, że nie życzę sobie by instruktorzy o 20 lat ode mnie młodsi, których wtedy widziałem po raz pierwszy na oczy, mówili do mnie po imieniu. Jestem księdzem i albo będą się do mnie zwracać „druhu”, albo per „ksiądz”. Wywołało to oburzenie niektórych i złość, że się czepiam, że się wywyższam, że traktuję siebie jak Bóg wie co. Pozostałem przy swoim i inni musieli się do tego dostosować.

            Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że Ruch Harcerski wykształcił jasną zasadę przełożeństwa i odpowiedzialności za powierzone sobie osoby, które powinny uznać autorytet osoby nimi kierującej. Wyraża się on w określeniu „druhu”, który jest także zarazem potwierdzeniem więzi, przyjaźni, bliskości wzajemnej jak i szacunku dla siebie nawzajem. Nie jest to ślepe i nierozumne przełożeństwo ale więź braterska, wzajemnie siebie wspierająca przy zachowaniu swojej określonej tożsamości. Przełożony bowiem wielokrotnie zwraca się do swojego harcerza słowem „druhu”, co wzbudza zaufanie jego podkomendnego i przynosi w małym chłopcu poczucie własnej wartości.

            Kiedy ponad 20 lat temu byłem drużynowym drużyny młodszoharcerskiej, przyjęła się zasada, że każdy harcerz mówił do mnie „druhu”, mimo, że byłem od niego niewiele starszy. Dopiero ten kto ukończył szkołę podstawową miał prawo przejść względem mnie na „ty”. Było to bardzo ściśle przestrzegane nawet nie przeze mnie ale przez samych moich harcerzy, którzy odbierali to jako przywilej i wyróżnienie, na które nie każdego było stać. Ta tradycja przeniosła się potem i na inne drużyny w moim środowisku.

            Kiedy tworzyliśmy na naszym terenie Ruch Harcerski, kiedy budowaliśmy początki ZHR-u, większość z nas była w podobnym wieku. Wszyscy mieliśmy po dwadzieścia kilka lat. Byliśmy więc bliskimi sobie przyjaciółmi, mówiącymi do siebie po imieniu. Ale to nie przeszkadzało temu, że wobec instruktorów zasłużonych dla ruchu, dużo od nas starszych, często pamiętających czasy przedwojenne, zawsze mówiliśmy „druhu”. Nikt nie poważyłby się mówić względem któregoś z nich po imieniu. To było nie do pomyślenia.

            Kiedy w 1988 roku zostałem kapłanem i założyłem drużynę harcerską, pojawił się problem odnoszenia się do mnie moich harcerzy. Czy mają do mnie mówić „druhu”, czy „Księże” czy po imieniu. Okazało się, że mówienie „druhu” było nieco skomplikowane, gdyż znali mnie z parafii, gdzie pracowałem. Trudno było pozwolić małym chłopcom by mówili do mnie po imieniu. Pozostało zatem zwracanie się do mnie „proszę księdza” i to zaakceptowałem, co nie przeszkadzało mi w pełnieniu funkcji drużynowego a następnie komendanta szczepu. Ta zasada obowiązywała zatem przez następne lata. W kolejnych środowiskach, które zakładałem harcerze zwracali się do mnie „proszę księdza” a im byłem starszy tym i dla mnie było to naturalne, że nie zgadzałem się na spoufalanie, by mówiono do mnie w tych środowiskach po imieniu. Z czasem stało się też normalne to wśród instruktorów mojego hufca. Wyjątkiem są moi rówieśnicy, z którymi łączy mnie długa przyjaźń i wspólnota doświadczeń. Wszyscy instruktorzy zwracają się do mnie „proszę księdza” i nie przeszkadza im to, że jestem kapelanem, byłym hufcowym, zapewne tez i jakimś autorytetem w służbie instruktorskiej.

            Kiedy więc napotkałem na zjawisko spoufalenia bardzo młodych instruktorów ze mną zarówno ja sam jak i moi instruktorzy wyrazili przeciw temu sprzeciw. Bycie kumplem dla każdego, bycie po imieniu z każdym, szczególnie gdy reprezentuje się sobą zarówno stan kapłańskim ale i stan instruktorski, podważa tez naturalny szacunek jakim powinien być otaczany starszy przez młodszego. Jest to w jakimś sensie wymóg kulturowy. Nikt przecież nie powinien odnosić się do rodziców jak do kumpli. I chociaż wiąże ich miłość, wzajemna za siebie odpowiedzialność, to jednak każdy wie kim jest oraz jakie jest i powinno być jego miejsce.

            Gdy tu następuje chaos, gdy nie ma szacunku, właściwego traktowania tych, z których bierze się wzór, ale i od których też wymaga się odpowiedniej postawy, to wówczas zaczyna się bałagan. Młodzi nie potrafią właściwie określić swojej postawy na dziś ale i na jutro. Szczególnie gdy sami staną się autorytetami dla swoich wychowanków, kolejnych  pokoleń instruktorskich.

            Możliwe, że to co piszę nie będzie dobrze przyjęte w gronie instruktorów ale intuicyjnie wyczuwam, że tak powinno być, że tak się godzi. Jak ty traktujesz bliźniego tak i ty będziesz kiedyś traktowany przez innych. Nie chodzi tu zatem o to, by za wszelką cenę domagać się bicia pokłonów przed sobą. Na pokłony trzeba zasłużyć, jeżeli w ogóle są potrzebne. I to nie wiekiem czy stopniem instruktorskim się osiągnie lecz rzeczywistą wartością swojej osoby, która pozna się w życiu a w ruchu wychowawczym szczególnie względem swoich wychowanków. Chodzi o coś co wypada by funkcjonowało w gronie ludzi, by nie być oskarżonym o prostactwo i brak kultury, ale właśnie o kulturę bycia, o wzór dla innych.

            Poufałość nie jest zatem braterstwem. Jest niejako przymuszeniem drugiej osoby do znalezienia się na poziomie własnym. Jest to żenujące i gorszące, gdy takie przymuszenie dotyczy osób, które nie równają się w niczym co do wartości swojej osobowości z tym, który chce przez to urosnąć na własnym znaczeniu i być kimś większym niż jest rzeczywiście. Braterstwo natomiast to właśnie szacunek i uznanie odrębności drugiej osoby, szczególnie gdy chodzi o jej duchową wartość. Taka postawa wzbudza zaufanie, przynosi przyjaźń, która sprawdzona w próbie i doświadczeniach doprowadza do tego, że dwoje ludzi zaczyna mówić do siebie po imieniu. By jednak na to zasłużyć trzeba wielu przeżyć, trzeba tez w jakimś sensie podjęcia ryzyka, że ta bliskość nie będzie wykorzystana przeciwko mnie.

 

Dlaczego jest tak źle, jeżeli jest tak dobrze

            Byłem ostatnio świadkiem różnych prób zaradzenia kryzysu, jaki się coraz wyraźniej uwidacznia w organizacji, gdy chodzi o poziom drużyn, o prace funkcyjnych. Różnego rodzaju pomysły w rodzaju „mapowania” budzą niepokój i zażenowanie, gdyż ciągle nie dostrzega się istoty problemu. A istota tkwi w ludziach. Młodzi drużynowi nie mają odpowiedniego przygotowania instruktorskiego. Często pozbawieni są świadomości bycia wychowawcą. Doraźne pomysły, akcyjność działania środowiska sprawia, że szybko się zniechęcają, gdy wszystko jest postawione na głowie, gdy sami ciągną pracę drużyn, gdy nie mają właściwego wsparcia w zastępowych, bo ci faktycznie nie pełnią swoich funkcji a praca zamiast realizowana w zastępach prowadzona jest całą drużyną.  Coraz młodsi drużynowi nie stanowią żadnego wzorca dla swoich zastępowych. Szybka ucieczka funkcyjnych w górę na wyższe szczeble kariery harcerskiej, albo odejście z organizacji sprawia, że funkcyjnymi w drużynie staja się coraz młodsi i coraz mniej do tego się nadający.

            Drużynie potrzeba stabilności. Rozwoju pracy zastępów, dobrych zastępowych, dobrych funkcyjnych. Jak to osiągnąć, gdy wszystko jest tak chybotliwe, tak płynne. Wydaje się, że lekarstwo jest proste. Wspomniałem już o nim, gdy pisałem o instruktorach. Potrzeba niejako „czapy instruktorskiej”, która nie pozwoli zbyt młodym instruktorom zbyt szybko awansować, zbyt szybko zdobywać kolejne stopnie instruktorskie. Nie może zatem być tak, by 19 czy 20-letni podharcmistrz pełnił funkcję przybocznego w drużynie harcerskiej czy zuchowej, albo tym bardziej by był już hufcowym bądź członkiem władz chorągwianych. Należy postawić jasne kryteria awansu ale zarazem uwarunkowane tym, co dzieje się „na górze”. By stać się instruktorem hufca trzeba mieć przynajmniej kilkuletnie doświadczenie w pracy z drużyną. Być instruktorem hufca to także być wychowywanym przez hufcowego, który ma spore życiowe doświadczenie w pracy instruktorskiej, w kierowaniu środowiskiem harcerskim. Dlatego jest podharcmistrzem. On też przygotowuje młodych instruktorów w wejście w dojrzałe życie rodzinne i zawodowe, w przekazaniu drużyny swojemu następcy. Można by powiedzieć, że z chwilą otrzymania stopnia podharcmistrza instruktor powinien odejść na kilkuletni urlop, jednak stale będąc w kontakcie ze swoim hufcem i swoją drużyną. Gdy wróci, będzie mógł zająć się hufcem a z czasem podjąć obowiązki w komendzie chorągwi otwierając stopnie harcmistrza i rozwijając swoja pracę wychowawczą na gruncie całego Związku. Jego doświadczenie podniesie poziom chorągwi. Da poczucie stabilności i ciągłości w kształceniu instruktorów.

            Ta recepta jak na razie nie jest realizowana. Drużyny są coraz słabsze, hufce nie mają swojej ideowej i programowej tożsamości. Kadra chorągwiana jest na słabym poziomie. Reformę należałoby zacząć od samego dołu. Podbudować stabilność drużyn. Pewnym półśrodkiem jest tu kategoryzacja drużyn, ale nie ma właściwie żadnych z tego powodu konsekwencji. Stabilność wymaga szerokiej opieki nad drużyną osób, które czują się z nią związane. Z pewnością należą do nich rodzice, byli członkowie drużyny, nauczyciele, proboszcz w parafii. Trzeba zatem rozszerzyć krąg zainteresowanych drużyną osób. Nie piszę tu oczywiście niczego nowego, ale zarazem chcę potwierdzić, że to właśnie dzieje się w prowadzonej przeze mnie drużynie. Z pewnością ważnym tu jest to, że jako osoba mająca prestiż społeczny, łatwiej mi jest prowadzić harcerzy niż młodemu drużynowemu. To też jest jakiś argument za stabilnością drużyny, szczególnie na wsi, gdzie drużynowym powinna być osoba, która nie ma w perspektywie odejścia na studia, czy pracy w innej miejscowości. Wtedy gdy wsparcie społeczne jest duże łatwiej też funkcjonować zastępom, bardziej są widoczne w środowisku, więcej jest inicjatywy czy to w parafii, czy w szkole czy na osiedlu. Obawiam się, że obojętność wielkich miast czy osiedli na sprawy harcerstwa wpływa bardzo deprymująco na samych harcerzy, którym nic właściwie nie chce się robić, którzy wstydzą się harcerstwa i chętnie chcieliby ukryć swoje harcerstwo przed kolegami. Dlatego też można zauważyć bierność harcerzy w pracy drużyny w dużym mieście.

            Mogłem się o tym przekonać, gdy na jednym obozie miałem dwie drużyny – jedna z dużego miasta (ponad 100 tyś mieszkańców) i drugą z małej wioski liczącej 600 mieszkańców. Zaskakujące były rezultaty tej konfrontacji. Harcerze z miasta – rozleniwieni, pasywni, bezradni, bez inwencji, mimo, że byli w drużynie od kilku lat niemal na każdym kroku przegrywali z pomysłowością, inwencją i aktywnością zastępów i zastępowych z malej wioski, mimo, że pracowali w drużynie dopiero od niecałego roku. wydaje się więc, że młodzież i dzieci z małych środowisk, wiosek, miasteczek, gdzie nie ma anonimowości, jest bardziej otwarta i podatna na działanie harcerskiego wychowania. Wyższe można jej postawić wymagania, gdyż jest mniej zepsuta, bliższa rodzinie, która ma na nią decydujący wpływ wychowawczy, oraz bliższa naturze.

            Niestety w strukturach ZHR tego problemu się nie zauważa. Ostatnio mogłem się nawet przekonać, że w programie Głównej Kwatery Harcerzy „Rozwój” potraktowano dzieci ze wsi, jako dzieci specjalnej troski, niedorozwiniętych. Świadczy to o tym jak mało wiedza ludzie z wielkich miast o małych środowiskach i jak lekceważąco się do nich odnoszą. Przez 15 lat mogłem się też o tym wielokrotnie przekonać. Związek był widziany jedynie do rogatek wielkich miast. Wszystko co było poza nimi było daleką prowincją, którą nie warto było się zajmować.  Przyjmowano z konieczności do ZHR-u tamtejsze drużyny, no bo przecież chciały ale niewiele się nimi interesowano jedynie nakazując by stawiały się na każde wezwanie przy okazji rożnych imprez czy zjazdów. Kiedy jednak w drugiej połowie lat 90-tych środowiska wielkomiejskie zaczęły słabnąć, zaczęto szukać wsparcia poza wielkimi miastami.

            I tak m. in. powstał mój hufiec rozciągnięty na przestrzeni ponad 150 km. Połączenie odizolowanych małych środowisk przyniosło bardzo szybko dobre rezultaty. Środowiska wzmocniły się, powstawać zaczęły nowe drużyny. Hufiec rozwinął się do takich rozmiarów, że pojawiła się konieczność podzielenia go. I w dwa lata po powstaniu hufca był już nowy odrębny związek drużyn. Wzmocnienie się środowisk doprowadziło do tego, że wiele działań wychowawczych podejmowaliśmy już we własnym gronie nie potrzebując do tego wsparcia środowiska wielkomiejskiego. Mieliśmy własną kapitułą stopni HO i HR, własny system kształcenia, doświadczonych instruktorów i od pionu zuchowego, i harcerskiego i wędrowniczego. Zaczęliśmy też wysuwać nasze propozycje względem reformy całej chorągwi.

            Tego było jednak za dużo komendzie chorągwi. Odczuła ona bowiem wyraźnie, że właściwie za wiele hufiec od niej nie oczekuje. Pojawiły się konflikty, waśnie odnośnie odmiennych koncepcji pracy w hufcu i w chorągwi. Okazało się, że komenda chorągwi musi mieć zawsze rację a nasze osiągnięcia stają się niewygodne. Komenda chorągwi umiejscowiona w wielkim mieście próbuje przekreślić to co do tej pory zrobiliśmy. Skierowano do rezerwy czterech instruktorów, od roku jest vacat na funkcji hufcowego, próbowano i mnie odsunąć od pracy instruktorskiej rozkazem Naczelnika. Hufiec jednak nadal istnieje. Pracuje w miarę normalnie. Instruktorzy skierowani do rezerwy dalej wychowują swoich harcerzy w drużynach. Prowadzone jest kształcenie, otwierane i zamykane są próby na stopnie harcerskie w kapitule HO i HR.

            Wierze mimo wszystko, że właśnie w tych małych środowiskach – wioskach, miasteczkach, w takim hufcu jak nasz, jest przyszłość ZHR i nikt ani nic tego nie przekreśli ani nie zniszczy. Nawet sam Związek.

 

Regulaminy a uczciwość

            Mamy w organizacji wiele regulaminów, których przestrzeganie daje dużo do życzenia. Formy regulaminowe niestety często mocno rozmijają się z rzeczywistością. Nagina się regulaminy do aktualnych potrzeb a gdy trzeba np. kogoś ukarać, to zawsze znajdzie się na to paragraf, który to usprawiedliwi. Gdy ostatnio skierowano do rezerwy moich instruktorów, a ostatnio i mnie zawieszono w prawach i obowiązkach instruktorskich, zawsze znajdywano pretekst, który miał swoje umocowanie w którymś regulaminie. Gdy usunięto hufcowego to stwierdzono, że Naczelnik ma prawo zdjąć z funkcji kogo chce i kiedy chce. Gdy zakazano mu pracy wychowawczej , stwierdzono, że Naczelnik miał i do tego prawo, gdyż chociaż takiej kary w regulaminie nie ma, to jest jednak kara większa, której jednak nie dał (choć nie miał do tego podstaw), więc mógł dać mniejszą. Gdzie były jednak podstawy do tej mniejszej nikt jednak nam tego już nie wyjaśnił. Gdy Naczelnik udzielił mi upomnienia za uporczywe nieposłuszeństwo względem p.o. Komendanta Chorągwi, który złamał regulamin hufca, gdyż sam siebie mianował hucowym bez jakiejkolwiek konsultacji z instruktorami hufca, to jednak ja zostałem ukarany ani on. Gdy pełniłem funkcje wychowawczą czując się odpowiedzialnym za harcerzy pozbawionych formalnej opieki swoich instruktorów, sam zostałem zawieszony w prawach i obowiązkach, jakoby łamiąc paragraf 15 statutu ZHR. Na szczęście Sąd Harcerski te karę anulował.

            Wielokrotnie stykałem się z sytuacjami nieprzestrzegania przez struktury organizacyjne naszego Związku obowiązujących regulaminów np. nadawanie stopni instruktorskich harcerzom nie mającym zaliczonych żadnych kursów instruktorskich oraz bez wiedzy i zgody hufcowego. To wszystko przyjmowano na zasadzie mrugnięcia okiem. No wiesz, musimy sobie jakoś radzić. Gdy mianowani są na komendantów obozów przewodnicy. Gdy od kilku kadencji nie mogę się doczekać żadnego sprawozdania finansowego Zarządu okręgu, gdy pieniądze z dotacji dla harcerzy w tajemniczy sposób znikają i nie docierają w pełnym wymiarze do adresatów, wtedy pytam: O co tu tak naprawdę chodzi?

            Pojawia się problem kolesiów, równych i równiejszych, wzajemnych układów i „uprzejmości”, które ogólnie rzecz ujmując pchają organizację ku upadkowi, ku pozoranctwu, ku fikcji nie tylko wychowawczej ale i organizacyjnej.  Gdy chce się tu postawić rzeczywiste wymagania, gdy chce się podnieść poziom tego wszystkiego, wówczas jest się krytykowany, nie tolerowany wśród kolesi, którzy przecież wiedzą o co chodzi.

            Nieuczciwość, pozorność działania, rak wizji na przyszłość, trwanie byle trwać  bez konkretnych działań zmierzających do rozwoju, przynosi zniechęcenie i rozczarowanie. Tu się nie da nic zmienić, tu każdy trzyma się swego stołka i nie popuści. Pozorne reorganizacje, tworzenie nowych funkcji, akcje organizowane po to, by spowodować nieco zamieszania, zainteresować media, pokazać tym na górze, że przecież cos się u nas dzieje, że przecież jest zlot, że impreza, że zaproszeni goście, że spotkanie z władzami. Ale tak naprawdę to się nic nie zmienia. Nie ma programu kształceniowego z prawdziwego zdarzenia, nie ma podnoszenia poziomu drużyn i funkcyjnych, wzrostu wymagań, gdyż to zmusiłoby do podniesienia wymagań wobec struktury, a na to często nie stać tych, którzy nią kierują. Regulaminy są wygodnym narzędziem, by wyeliminować tych, którzy do całego układu nie pasują, ale gdy sami często przedstawiciele struktury ich nie przestrzegają, to wówczas się o nich zapomina, bo przecież trzeba się jakoś dogadać, bo trzeba przecież być człowiekiem.

            Obawiam się, że o uczciwości wielu w naszej organizacji nie pamięta. Choćby gdy chodzi o realizację programów czy planów, które sami sobie założyli. Akcyjność, imprezowość tak charakterystyczna dla ZHP staje się powoli również domena ZHR. Pokazanie się zaczyna dominować nad permanentnym wychowaniem. Mało kogo to obchodzi czy realizowany jest w programach Zarys Programu Wychowawczego Związku tak w drużynach, hufcach czy chorągwiach. Czy proces wychowawczy w drużynach realizowany w ciągu pracy rocznej weryfikowany jest i podsumowywany jest podczas turniejów drużyn polowych, leśnych czy puszczańskich? W których chorągwiach takie turnieje są organizowane. Dlaczego na turniej o najlepszą drużyną w ZHR-ze zgłaszają się dwie, trzy drużyny. W których chorągwiach oprócz referatów drużyn zuchowych bądź wędrowniczych rzeczywiście takie drużyny funkcjonują? W których chorągwiach prowadzone jest rzetelne kształcenie kadry kształcącej? W których chorągwiach prowadzona jest formacja religijna instruktorów? Dlaczego od tylu już lat nie odbyły się żadne rekolekcje dla władz naczelnych? Pytań można by mnożyć bez końca.

            ZHR stał się organizacja w wielu wymiarach fasadową, pozornie właściwie wychowującą. Wydaje mi się, że jeszcze na dole prowadzona jest rzetelna (choć nie wszędzie) i gruntowna praca wychowawcza w zgodzie z regulaminami naszej organizacji. Niestety często zamiast tym środowiskom pomagać, a szczególnie służyć pomocą, często chce się im przeszkodzić, utrudnić a nawet uniemożliwić tę pracę.

            Zawsze myślałem, że organizacja jako forma działania ruchu poprzez swój statut i regulaminy ma pomagać ludziom w ich funkcjonowaniu. Po to powołaliśmy do istnienia ZHR. Dzisiaj wydaje się, że prawie wszystko odwróciło się do góry nogami. Harcerze i instruktorzy mają służyć strukturom organizacyjnym, maja być do dyspozycji władzom zwierzchnim. I chwilami zastanawiam się, czy nie doszło tu do jakiegoś absurdu w tych oczekiwaniach. Bo przecież jesteśmy organizacją dobrowolną. Nikt nikogo nie przymusza do tego by w niej być. Nikt nikogo nie może przecież wsadzić do więzienia za to, że ktoś nie spełnia tego czego inni od niego oczekują. Wydaje się, że niektórzy przedstawiciele władz Związku doszli do przekonania, iż są panami życia i śmierci swoich podwładnych, że mogą decydować, czy ktoś ma być harcerzem czy też nie, czy wolno mu istnieć, czy też nie. Pogróżki, ostrzeżenia, upomnienia, nagany z wielkości swego prawa i przywileju.

            Z jednej strony powoduje to bezradność a z drugiej nawet rozbawienie. Bo przecież nikt z nich nie może być panem mojej duszy i mego serca. To może tylko Bóg. A żaden na szczęście Naczelnik czy komendant chorągwi Bogiem nie jest i nim nie będzie. Przeminie jego czas, jego wpływy, jego władza. Może zdąży coś naprawić, może zdąży cos napsuć, ale przecież nie spowoduje tego, że ja i moi harcerze przestaniemy być harcerzami. To zależy na szczęście od czegoś zupełnie innego. Mam nadzieję, że w końcu niektórzy stołkowicze to sobie uświadomią i zaczną rzeczywiście swoją funkcja służyć harcerzom, jeżeli jeszcze w ogóle będą ich mieli, jeżeli ci ostatni będą chcieli ich słuchać i z nimi być.

            A to czy tak się stanie nie zależy od regulaminów czy nawet rozkazów ale od zwykłej ludzkiej gotowości do służenia, bycia gotowym w każdej chwili, by otoczyć opieka i troską tych, którzy go rzeczywiście potrzebują. Potrzeba też prostej uczciwości w wypełnianiu rzetelnym swoich obowiązków. W pokornym uznaniu własnej niedoskonałości i stałym dążeniu do rozwoju, do pokonywania swoich ograniczeń. Potrzeba choć odrobinę wdzięczności dla tych, którzy zajmują się wychowaniem dziecka, nie fałszywej, przymuszonej ale naturalnej i świadomej wartości tego co się robi. Bo tych nie jest przecież zbyt dużo i warto niektórym z władz wreszcie to uświadomić, by cieszyli się każdym, kto chce być harcerzem i instruktorem i dla harcerstwa chce poświecić swój czas, wysiłek a bywa że i niekiedy swoje pieniądze. Nie groźbą, nie straszeniem lecz zachęta można wiele osiągnąć i dla organizacji i dla samego siebie.

 

Podsumowanie

            Możliwe, że tymi wszystkimi swoimi wypowiedziami dolałem oliwy do ognia, że spowoduje to nową fale krytyki, oburzenia a może i zastanowienia. Wiele już doświadczyłem  wobec siebie niechęci ze strony różnych struktur władzy  i w ZHP przez pierwsze 15 lat swojego tam działania ale i przez ostatnie 15 lat mej pracy w ZHR-ze. Będzie to wszystko co napisałem pewną refleksją nad stanem organizacji widzianym od dołu, od podstaw ale i przemyślaną poprzez doświadczenia w strukturach chorągwianych oraz we władzach naczelnych. Zapewne odezwą się słowa, że obraz organizacji nie wygląda aż tak źle jak tu przedstawiłem. Oby tak było. Moje opinie są bardzo subiektywne i oparte na przeżyciach związanych z praca w moim hufcu. Możliwe, że w innych hufcach i chorągwiach jest inaczej. I mam nadzieję, że tak rzeczywiście jest. Nie przeczy to jednak temu, że organizacja przezywa stan kryzysowy, który sięga dużo głębiej niż by się to wydawało poprzez różne zjazdy, spotkania, konferencje, dyskusje programowe czy organizacyjne.

            Kryzys dosięga bowiem mentalności osób, wkracza niejako w ich psychikę i sposób widzenia świata, który dla naszego ruchu jest bardzo niebezpieczny. I to najtrudniej w sobie odkryć, zrozumieć, wykorzenić i wyleczyć. Trudno jest leczyć samych siebie. Tym trudniej uznać diagnozę choroby wysuwana przez kogoś innego. To co tu napisałem jest dotknięciem tych najbardziej bolesnych i chorobliwych dla organizacji stanów. Trzeba najpierw je uleczyć, by zacząć myśleć o przyszłości, by zacząć tworzyć programy, perspektywy, strategie na kolejne lata.

            Zbliża się Zjazd Walny ZHR. Zapewne niewiele on zmieni. Będą kłótnie programowe, może dyskusja nad statutem, walka jednych z drugimi o bardziej lub mniej radykalne dookreślenie ideowe organizacji. Będą kłótnie personalne. Zagrywki polityczne i populistyczne. Oskarżenia i pomówienia. Czy jednak zmieni się charakter organizacji zależy tak naprawdę od tego czy zmienimy się my sami. Czy instruktorzy pełniący różne funkcje w Związku będą prawdziwie wychowawcami tych, którzy są im powierzeni i czy sami zgodzą się być wychowankami tych, którzy dla nich stanowią prawdziwy autorytet potwierdzony ich mądrością i skutecznością wychowawczą. Ten proces przemiany musi jednak trwać długie lata. Obawiam się dzisiaj, że obecny stan organizacji a szczególnie stan instruktorski wcale nie wskazuje, że proces ten dokona się i pójdzie we właściwym kierunku. Bardziej prawdopodobne niestety jest to, że kolejne lata polegać będą na dalszym psuciu tego wszystkiego co założyciele ZHR sobie wymarzyli przed 15 laty odnośnie naszej organizacji.

ks. hm. dr Krzysztof Bojko HR

Biała 20.02.2004